Tym razem jeszcze inaczej. Bohaterowie to dobrze znani nam Niall i Harry. Potem się pojawi reszta. Ale w tym opowiadaniu nie są 1D. Są zwykłymi ludźmi. Są po prostu wzorem przy którym tworzyłem postaci.
* * *
Tracisz życie na szukaniu jego sensu. Wszędzie poszukujesz jakiegoś znaczenia: w swoich związkach z ludźmi, w religii, w przyrodzie, w książkach, w sztuce, feng-shui, w kartach tarota, zachodach słońca albo ogłoszeniach... Szukasz bez przerwy, aby udowodnić sobie że pieniądze nie są sensem życia. Wszystko... jakby to powiedzieć... To, co się dzieje, nie zależy od ciebie. Wszystko zostało postanowione dużo wcześniej, więc nie masz wyboru: musisz poddać się wydarzeniom. Musisz zrozumieć, że nie istnieje nic takiego jak przypadek, a wszystko łączy się ze sobą i ze wszystkimi.
Może to wszystko wydaje się
wyidealizowane i przeładowane filozoficznymi przemyśleniami. Może
zabrzmi to dziwnie. Ale po tym wszystkim, co się wydarzyło, nie mam
już żalu do ludzi. Nawet na ojca nie byłem zły. Do dzisiaj nie
umiem się gniewać. Zawsze potrafiłem wybaczać i zapominać.
Dzisiaj, kiedy patrzę na mapę
Orkadów, nie bardzo potrafię przypomnieć sobie wygląd niektórych
miejsc. Pamiętam za to świetnie, co czułem, odwiedzając je. Mapa
Orkadów zbudowana jest z moich uczuć. Orkady to ja. Dorastałem
tam. Dzieciaki na Orkadach dorastają wśród morskich legend: o
fokach, w które wcielają się dusze marynarzy, albo o ukrywających
się przed światem syrenach. Widzisz je potem, jak pławią się w
wodzie albo wygrzewają na skałach i myślisz o tańcu duchów. Mój
ojciec zawsze mówił, że foki to dusze niechcianych dzieci, które
zostały utopione w morzu przez rodziców. Dlatego płacz małych
foczek brzmi tak samo, jak skarga niemowlęcia. Mój ojciec to
palant.
Co jeszcze? Kiedy byłem dzieckiem,
takim małym, nie myślałem wiele o świecie. Ale dzisiaj rozumiem,
że tylko tam mogłem być naprawdę tym, kim jestem. Wszędzie
dookoła wyspy, wzdłuż wybrzeży wylegiwały się te cholerne foki.
Wystające skały i ruiny dawnych budowli są tutaj równie
zwyczajnym elementem krajobrazu, jak niewielkie domku i budynki
gospodarcze. Zardzewiałe wraki statków tonące w piasku Churchill
Barriers. Nurkujesz, łowisz ryby, wypływasz łodzią na pełne
morze, cumujesz. Latem niemal do północy słoneczne światło
oświetlało morze ciągnące się przez tysiące mil. Tysiące.
Moją rodzinną wyspą było South
Ronaldsay. Została tak nazwana na część wikinga, hrabiego
Rognevalda. Wiem, bo kiedyś w szkole było takie zadanie. Jedyną
wioską na wyspie było St Margaret Hope. Leży na północy, nad
zatoką. Hope to stary szkocki wyraz oznaczający schronienie. A St
Margaret – to od imienia królowej Małgorzaty, która zmierzała
właśnie na swój ślub z Malcolmem I i tu przeczekała ślub. Linię
horyzontu przysłaniała wyspa Burray, która rozpychała się u
ujścia zatoki Hope. Zawsze kojarzyła mi się z ziemią obiecaną.
Leżała za morzem, a na jej wschodnim brzegu przycupnął ziemski
skrawek raju – piaszczysta plaża Bu. Na Orkadach nie ma drzew.
Zawsze to wszystkich dziwi. Ale nie, tutaj nie ma drzew. Orkady to
jedna wielka pieprzona skała.
Londyn.
Spojrzałem ukradkiem na Sophie. To w
sumie dzięki niej wyrwałem się z Orkadów. Przyjaźniliśmy się
od samego początku. Uczyliśmy się tak samo. Dostawaliśmy takie
same oceny. To była nasza jedyna szansa na ucieczkę z tego
przybytku biedy i zacofania. Teraz, kiedy jesteśmy dużo starsi i
studiujemy w Londynie, raczej niemiło wspominamy St Margaret Hope.
Będę jej za to wdzięczny przez całe życie.
Teraz siedziała na parapecie,
wpatrzona w panoramę miasta za oknem. Była wczesna jesień, Londyn
pokrywał się złotem i różnymi odcieniami pomarańczowego.
Wieczorne słońce świeciło przez rozsunięte zasłony z siłą
miliona żarówek. Dziewczyna od kilku dni była zupełnie nieobecna
i nie do końca wiedziałem co z nią począć. Cóż, nie codziennie
rzuca się chłopaka, do tego takiego, który bezczelnie zdradził.
Współczułem jej, ale wiedziałem że wkrótce jej minie. Sophie
była silną dziewczyną która nie dawała sobie w kaszę dmuchać.
Dałbym sobie wtedy rękę uciąć, że knuje jakiś plan zemsty na
tym skończonym dupku. Jimm'a poznała na naszej uczelni. Zauroczyli
się w sobie, ale widać jemu szybciej to przeszło. Szczerze mówiąc,
bałem się o jego tyłek, bo jak Sophie coś nie przypasuje, potrafi
wydrapać oczy.
- Sophie..? - zacząłem nieśmiało.
- Cicho, daj jej spokój jeszcze –
rozległo się z okolicy moich kolan.
Spojrzałem w dół i napotkałem
krystalicznie niebieskie spojrzenie. Boże, obudził się i zaraz się
zacznie marudzenie.
- Co cicho? - szepnąłem –
Przecież ona go zabije, jak mam być cicho, zamkną ją i będzie
problem.
- Nikogo nie zabije, przestań
panikować – ziewnął ten na moich kolanach, przecierając oczy.
To kolejna zabawna historia. To małe,
niebieskookie i złotowłose stworzenie, które właśnie się
obudziło było moim światem. I to też dzięki Sophie, bo studiował
z nią w jednej grupie i to dzięki niej go poznałem. Chude, małe –
rzekłbym, format kieszonkowy – ale tylko moje. I to już ponad dwa
lata. Biedna Sophie.
Nagle tknęło mnie przeczucie. Jak
okazało się chwilę potem, zupełnie słuszne.
- Zjadłbym coś.
Przekręcił się i spadł na dywan.
Podniósł się z podłogi, mamrocząc coś pod nosem i poszedł
precz, zapewne do kuchni. Patrzyłem za nim, dopóki nie zniknął za
drzwiami. Odwróciłem wzrok w stronę Sophie i wtedy zauważyłem że
przygląda mi się uważnie.
- Co?
- Szczęściarz... - mruknęła,
zakładając swoje długie, ciemne włosy za ucho.
Zbaraniałem. Co ją tak naszło?
- Czemu?
- Bo on ciebie nie zdradził!
O Chryste panie, znowu to. Codziennie
to przerabialiśmy. Wywróciłem oczami, bo nie chciało mi się po
raz setny wałkować tej samej roboty. W kuchni rozległ się trzask
i elektroniczne piknięcie. Oho. Ten mój głupek robi żarcie.
Będzie obiad. Tyle dobrego.
Podrapałem się po nosie, wstałem i
usiadłem na parapecie obok Sophie. Położyłem jej rękę na
ramieniu i spojrzałem w oczy.
- Ogarnij się. Proszę, doprowadź
się do porządku.
Wielkie, szare oczy spojrzały na mnie
wymownie.
- Dobra. Ale jutro.
- Yhm... Trzymam cie za słowo.
Za mną usłyszałem głośne
mlaśnięcie. Spojrzałem przez ramie i zobaczyłem wielki talerz
frytek na wysokości mojej twarzy. Pomachałem ręką za plecami,
jasno dając do zrozumienia że żądam podsunięcia mi tego talerza
pod dłoń. Machałem tak chwilę, nie znajdując jedzenia, więc
odwróciłem się i zobaczyłem, że blondyn siedzi na kanapie i sam
opycha się frytkami.
- No ej! - nie spodobało mi się.
- Co? To moje. Chcesz, to sobie
zrób.
- Sam to zeżresz?
- Tak – wymamrotał z ustami
pełnymi frytek.
Mruknąłem coś niezrozumiałego,
dając upust swojemu niezadowoleniu. Sophie prychnęła dziwnie i
podniosła się z parapetu, kierując się do kuchni. Albo wróci z
herbatą, którą piła hektolitrami, albo zrobi obiad. I ja znowu
pewnie nic nie dostanę. Ale obstawiałem herbatę.
- Niall, posprzątaj to! - rozległo
się z kuchni.
- Yhghghmmmraz! - wymamrotał
blondyn z ustami zapchanymi jedzeniem. Kawałek frytki wypadł mu na
kolana.
- Jezu, jesz jak świnia –
mruknąłem niezadowolony.
- A ty tak wyglądasz – odgryzł
się Niall, posypując resztki frytek solą.
Bezczelny cham! Uderzyłem go lekko w
tył głowy. W zamian dostałem frytką w twarz. Rzuciłem się na
niego, wytrącając mu talerz z ręki. Rozległ się głośny brzęk.
- Jezu, co wy tu robicie?
Wyplątałem się z rąk Nialla i
spojrzałem na Sophie, która z obłędem w oczach i kubkiem herbaty
stała w drzwiach i przyglądała nam się z przerażeniem.
Pociągnąłem nosem i poczułem jaśmin z dodatkiem czegoś, czego
nie potrafiłem skonkretyzować.
Wyjaśniłem całe zajście podnosząc
się z kanapy i specjalnie wbijając łokieć w żebra Horana, który
w stu procentach zasłużył sobie na to co mu zrobiłem. Sophie
wyraźnie próbowała wrócić na parapet, ale bosą stopą trafiła
w rozsypane w promieniu dwóch metrów frytki. Podskoczyła,
chlusnęła na siebie herbatą i zmiażdżyła mnie wzrokiem.
Wyszczerzyłem zęby i wskazałem palcem na chłopaka obok.
- Co, to jego frytki, do niego miej
pretensje. - rzuciłem buntowniczo.
- Co?! - zbuntował się Niall.
- No co co? Twoje frytki. Mi nie
chciałeś dać. Rzuciłeś we mnie, owszem, ale ja tego nie jadłem.
Sprzątaj.
I zepchnąłem go z kanapy.
- Ja nie wiem, mnie nie pytaj Sophie. Ale rozumiem twój ból.
Uparta maszyna w końcu wydała
dziewczynie kawę. Schyliła się, wydłubała plastikowy kubeczek i
wyprostowała się, odrzucając włosy do tyłu. Zamoczyła usta w
gorącym napoju, patrząc gdzieś ponad moim ramieniem. Nagle
poczułem kawę na twarzy. Sophie zakrztusiła się i prychnęła
czekoladowym latte prosto w mój nos. Złapałem się za twarz,
próbując potrzeć oko. Oko plus kawa nie wróży nic dobrego.
- Co ty wyprawiasz?! - powiedziałem
głosem pełnym oburzenia.
Sophie wyglądała jakby zobaczyła
ducha.
- Co?
- No bo... bo on... tamten... -
jąkała się, poprawiając nerwowo kosmyk włosów który opadł
jej na czoło.
Odwróciłem się w kierunku, w którym
spoglądała Sophie. Oprócz korytarza pełnego ludzi i odpadającej
lampy na suficie nie zauważyłem nic dziwnego.
- Jaki tamten? O czym ty mówisz?
- Tam idzie, zobacz! - powiedziała
cicho, wskazując dyskretnie palcem na chłopaka.
Wielka burza brązowych loków opierała
się o ścianę pod tablicą ogłoszeń. Nisko opuszczone spodnie,
dobrze dopasowana marynarka i koszulka z kołnierzem w kształcie
litery V. Twarzy nie widziałem, bo loki stały bokiem.
- No i co z nim?
- No uśmiechnął się do mnie!
Wywróciłem oczami i wyrżnąłem
dłonią w czoło.
- To dlatego plujesz na mnie kawą?!
Bo ktoś się do ciebie uśmiechnął? Chryste, dziewczyno, twój
system wartości przeżywa jakiś kryzys?
- Zamknij się – mruknęła
Sophie, czerwieniąc się. Wyczuwałem już co się święci.
- A co, podoba ci się?
- Może.
Znowu zerknąłem w stronę chłopaka.
Cóż. Chude, wysokie, lokowane. Takich widywałem setki. Niech to
się odwróci w moją stronę, może pyszczek ma jakiś wyjątkowy,
nie wiem, ale co mi zaszkodzi spróbować.
- Czekaj tu.
Odwróciłem się od przyjaciółki i
ruszyłem w stronę chłopaka. Usłyszałem za sobą świst
wciąganego powietrza i ciche „co ty robisz?!”. Uśmiechnąłem
się do siebie.
Stanąłem naprzeciwko burzy loków i
chrząknąłem znacząco. Chłopak podniósł wzrok i prawie wgniotło
mnie w ścianę, którą miałem za plecami. Owszem. Widywałem już
wcześniej zielone oczy, ale nie tak bardzo jak te, nie tak
świdrujące.
- Tak?
- Ty nie znasz mnie, ja nie znam
ciebie. - wypaliłem zupełnie bez sensu.
- No wiem – zielone oczy
przyglądały mi się z zainteresowaniem, aż się speszyłem.
- Yyy... masz chwilę? Ktoś chce
cie poznać.
Zawsze odstawiałem takie numery.
Czasami się opłacało, czasami nie. Zobaczymy jak będzie tym
razem. Mam nadzieję że skończy się w miarę normalnie.
Ruszyłem w stronę cholernego automatu
przy którym stała Sophie i przypatrywała mi się z umiarkowanym
zainteresowaniem. Kiedy chłopak oderwał się od ściany i ruszył
za mną, dziewczyna momentalnie zbladła i posłała mi mordercze
spojrzenie. Podeszliśmy do niej.
- No. To jest Sophie, a to jest...
eeee...
- Harry – wpadł mi w słowo
chłopak - Miło mi cie poznać. Coś chciałaś?
Sophie była biała jak ściana.
Wiedziałem że rozmyśla jak mnie zamordować.
Postanowiłem nie przeszkadzać i
oddaliłem się w nawet mi nie znanym kierunku. Wyciągnąłem z
kieszeni telefon i sprawdziłem powiadomienia. Cholerne ustrojstwo,
wyświetlało mi wszystko: twittera, facebooka, formspringa, maile,
wiadomości, połączenia i jeszcze informowało o newsach na stronie
Daily Mail. Nie wiem jakim cudem, podejrzewam że to ten mój blond
osioł coś tu nagrzebał a ja nie umiałem tego wyłączyć.
Zorientowałem się że dotarłem do
wejściowych drzwi wydziału, postanowiłem więc wyjść na zewnątrz
i zapalić. Grzebiąc w torbie potrąciłem kogoś ramieniem, ale nie
przejmując się tym, zaczerpnąłem świeżego powietrza kiedy byłem
już przed budynkiem i odpaliłem papierosa.
Ciekawe jak idzie Sophie i... zaraz,
jak on się nazywał? Harry? Chyba. Mniejsza o to.
Podeszła do mnie jakaś dziewczyna i
poprosiła o zapalniczkę. Porozmawialiśmy chwilę, ona poszła
precz a ja powędrowałem na wykłady.
Siedziałem na kanapie, wpatrując się
w wielkie okno. Nie wiem czego tam szukałem. Czasami miałem takie
momenty, w których totalnie wyłączałem myślenie. Najczęściej
wyglądałem wtedy jak idiota. Tym razem pewnie było podobnie.
Byłem w mieszkaniu sam. Niall poszedł
na trening, Sophie była... W sumie nie wiem gdzie była. W tle tej
pustki rozbrzmiewały słowa piosenek Edith Piaf. Piękne, francuskie
piosenki. Nagle zapragnąłem odwiedzić Paryż. Byłem tam tylko
raz, przez parę dni. Ale to wystarczyło żebym zupełnie oszalał
na punkcie tego miasta. Było magiczne do granic możliwości. No i
to wyśmienite wino do którego miałem ciche skłonności. No
dobrze, w porządku. To nie były ciche skłonności ale dzika
namiętność. Namiętność, z którą Sophie uparcie walczyła, bo
nigdy nie pozwalałem wyrzucać pustych butelek, upierając się że
zrobię z nich świeczniki. I faktycznie, kilkanaście butelek z
wetkniętymi w szyjki świecami zdobiło całe mieszkanie.
Kilkadziesiąt butelek natomiast zalegało na kuchennych szafkach,
gromadząc kurz. Wystarczyło ruszyć jedną a kichanie przez godzinę
było gwarantowane. Więc stały sobie spokojnie i czekały na jakiś
specjalny pomysł. Od pół roku.
Paryż nie dawał mi spokoju,
sprawdziłem nawet ceny biletów lotniczych w Internecie. Tragicznie
drogie nie były, więc w moim umyśle zaczął się rysować mglisty
plan wypadu na tydzień do Francji. Zapewne skrystalizowałby się do
końca, gdyby nie dziki ryk, który poprzedziło trzaśnięcie
drzwiami wejściowymi.
- Jest obiad?!
No tak. Niall wrócił. Gdyby nie fakt,
że tak bardzo go kochałem, już dawno szlag by mnie trafił i
wyrzuciłbym go z mieszkania na zbity pysk. Tolerowałem wszystkie
jego wady, bo twierdziłem że „są urocze”. Trochę ich mimo
wszystko było. Bałaganiarz, żarłok, ADHD – to tylko kilka z
nich. Mimo wszystko najbardziej przeszkadzała mi ta jego
żarłoczność. Potrafił zjeść wszystko i w każdej ilości. I
wcale nie tył. Tego nie potrafiłem przeżyć. Ja zjadając
hamburgera czy jakiś inny amerykański wynalazek dosłownie czułem,
jak odkłada się we mnie tłuszcz i jak przybieram na wadze.
Natomiast on? Żarł tyle, że gdyby przestał, głód w Afryce
przestałby istnieć. A wciąż wyglądał jak szczypiorek na wiosnę.
Grzmotnął sportową torbą z
plastikowymi nóżkami o podłogę, wyrywając mnie do reszty z
zamyślenia i marzeń o Paryżu. Spojrzał na mnie, posyłając mi
promienny uśmiech. Chwilę potem władował mi się na kolana i
oparł głowę na ramieniu. Poczułem zapach dezodorantu i ciężkich
perfum.
- Brałeś moje perfumy! - oburzyłem
się, rzucając mu gniewne spojrzenie.
- Oj tam. Zmęczony jestem.
- I z tego powodu masz na sobie moje
perfumy?
- Cicho.
Poczułem ugryzienie w szyję. Zawsze
to robił, kiedy zamierzałem zrobić mu awanturę. Zmieniał
błyskawicznie temat, albo właśnie gryzł mnie w szyję,
uprzedzając fakt bezczelnym uciszeniem mnie. Nie powiem, działało.
Natychmiast przestawałem być zły.
- Idź się wykąp, a nie lejesz na
siebie wiadro perfum. Obiadu nie ma. Nie miałem czasu zrobić.
- Darmozjad! Siedzisz tu cały dzień
i nie ma nic do żarcia? Co ty robiłeś?
- Ee... myślałem.
Odpowiedział mi głośny rechot. No
tak. Nikt nigdy nie wierzył w moje intelektualne umiejętności.
Zmarszczyłem groźnie czoło. Chyba poskutkowało, bo blondyn
podniósł się ciężko z moich kolan i bezczelnie drapiąc się po
tyłku zniknął za drzwiami łazienki. Postanowiłem być jednak
miły, mając w planach poinformowanie go o moim wyjeździe do
Paryża. Zwlokłem się z kanapy i szurając kapciami po podłodze
ruszyłem do kuchni. A niech ma, zrobię mu ten obiad.
Zajrzałem do lodówki. Nie znalazłem
w niej nic interesującego. Wydłubałem kostkę żółtego sera. Z
szafki wyjąłem paczkę włoskiego makaronu. Włoski to był chyba
tylko z nazwy.
Makaron z serem jest tłusty i tuczący,
więc powinien mu się spodobać.
Akurat odcedzałem makaron, kiedy ten
żarłok wsadził głowę do kuchni, pociągając nosem.
- No, dobry chłopczyk –
powiedział, podchodząc do mnie z tyłu i kładąc mi brodę na
ramieniu.
„Ty chamie!”, pomyślałem i
chlusnąłem wrzątkiem do zlewu. Obłok pary uniósł się
błyskawicznie.
- Moje włosy! Uważaj! -
zaprotestował blondyn, odsuwając się gwałtownie.
Zarechotałem podle i zacząłem trzeć
na tarce ser. Wrzuciłem wszystko na talerz i podsunąłem mu pod
nos.
- Masz, żryj i daj mi spokój. Mało
ci?!
- Hezd smadżne – wymamrotał,
wpychając sobie do ust wielką łyżkę makaronu.
Spojrzałem na niego z rozbawieniem i
pomyślałem sobie w duchu, że to stworzenie jest najlepszym co mnie
w życiu spotkało. On i Sophie. Nie wiem gdzie byłbym teraz gdyby
nie ta dwójka.
- Co jest?
Przełknął.
- Smaczne jest.
Nachyliłem się, pocałowałem go w
policzek i wróciłem do salonu. Zdziwiłem się widząc rozanieloną
Sophie, w piruetach okrążającą kanapę w rytm piosenki Piaf. Coś
podejrzanie szybko przeszła jej żałoba po Jimm'ie. Spojrzałem
podejrzliwie.
- Wyczuwam wiosnę?
Sophie zastygła w pół obrotu z
zabawnie wykrzywionymi rękoma. Przyjrzała mi się z błyskiem w
oczach. Wiosna była naszym określeniem na błogi stan ducha.
- Dobrze wyczuwasz. Och, jakie życie
jest piękne!
- To ten z loczkami?
Sophie usiadła na kanapie, opierając
nogi o blat stołu. Głowę odchyliła do tyłu i przyglądała się
z zainteresowaniem malowniczemu pęknięciu, które biegło przez
środek sufitu. Początkowo nam przeszkadzało, teraz postanowiliśmy
je pokochać i zaakceptować. Nadawało temu, raczej poważnemu,
wnętrzu jakiegoś elementu humorystycznego.
- Jaki z loczkami? - wyłonił się
z kuchni Niall.
No tak, zapomniałem mu opowiedzieć o
całej historii zielonookiego stworzenia z uczelni.
- Nie ważne. To jak Sophie, to on?
- Tak. Znaczy. Chyba tak, nie wiem
sama. Ale raczej tak. A może nie?
Potrząsnąłem głową, próbując
uporządkować sobie tą jakże skomplikowaną odpowiedź.
- Przystojny? - spytał blondyn zza
moich pleców. Pytaniu towarzyszyło dziwne szuranie.
Odwróciłem się i zobaczyłem że
Niall szuka czegoś w torbie, która stała tak jak zostawił ją
zaraz po wejściu do mieszkania.
- Czy ja wiem... - zacząłem,
zerkając badawczo na Sophie – oczy ma ładne.
- Słucham!? - blondyn wyprostował
się gwałtownie i przyrżnął głową w blat szafki w korytarzu –
Cholera jasna...
- Nic ci nie jest? - spytałem,
podchodząc do niego.
- Nie, dobra. Żyję. Co ma ładne?
Oczy?
Uśmiechnąłem się szeroko, łapiąc
go za rękę i przyciągając do siebie. Spojrzałem w te
przeraźliwie niebieskie oczy. Czasami przypominały mi szafiry,
wielkie i jasne, czasami oceaniczną głębie, ciemną i tajemniczą.
Czasami były jak sople lodu, przeważnie wtedy kiedy był czymś
zdenerwowany. Teraz świeciły jakimś złym blaskiem.
- Spokojnie. Ty masz ładniejsze no!
- Rzygam tęczą...! - zauważyła z
niesmakiem Sophie, która przyglądała się nam z kanapy.
Oderwałem się od Nialla i spojrzałem
na nią.
- To idź do łazienki.
- Co? - spytała zbita z tropu
dziewczyna.
- No jak chcesz rzygać. To w
łazience, co mi kanapę będziesz brudzić.
Niall, który chyba też dopiero
zrozumiał co miałem na myśli, zarżał jak koń śmiechem tak
głośnym że aż sam się zdziwił i złapał się za głowę.
- Będę miał guza – stwierdził
filozoficznie, i wciąż trzymając się za głowę, zniknął w
naszym pokoju. Mogłem w końcu spokojnie porozmawiać z Sophie.
Usiadłem obok niej na kanapie i
strzepnąłem jakieś okruszki na podłogę.
- Trzeba będzie odkurzyć. No, mów
jaki on jest. Będzie coś z tego? - spytałem, wyraźnie widząc że
Sophie zależy na tym żebym o to zapytał.
- Nie wiem. Naprawdę nie wiem.
Szczerze mówiąc, chciałabym.
- O proszę... - mruknąłem,
bardziej sam do siebie niż do niej – A on? Wyczułaś go?
- Chyba mu się podobam.
Uśmiechnąłem się. Życzyłem Sophie
jak najlepiej, zwłaszcza po takim bydlaku jakim był Jimm. Od samego
początku nie pałałem do niego sympatią, a teraz, po tym
wszystkim, szczerze marzyłem żeby wpadł pod autobus. Rozciągnąłem
się wygodnie na kanapie.
- Wiesz, chcę jechać do Paryża.
- Och, a po co? - spytała
dziewczyna, ożywiając się.
- No jak to? Po co się jeździ do
Paryża?
- Oświadczać się.
- Co?! - zamrugałem oczami ze
zdziwienia.
- No oświadczać się. Wszyscy
zakochani chcą oświadczać się w Paryżu. I to jeszcze na tej
kupie żelastwa. No na tej wieży tam.
- Ale ja się nie chcę oświadczać!
- zaprzeczyłem stanowczo.
- No to po co tam się pchasz?
- Jakoś zatęskniłem za tamtym
miejscem.
Sophie roześmiała się głośno i
klepnęła mnie w udo.
- Nie za miejscem, przyznaj się,
tylko za tamtym Francuzikiem!
- Głupia jesteś jak krowa w ciąży
– oświadczyłem ponuro – pijany byłem i nic nie pamiętam.
- Jaasne jasne... - rzuciła kpiąco
dziewczyna, podnosząc się z kanapy – chcesz kawę?
- No poproszę.
Usiłowałem sobie przypomnieć o jakim
Francuzie ona mówi. Owszem. Mój poprzedni pobyt w Paryżu miał
podobno jakieś podłoże miłosne, ale nadmierna ilość wina
sprawiła, że pamiętałem tylko lotniska. No i Pola Elizejskie, ale
tam też byłem pijany, tylko trochę mniej. Żadnego Francuza nie
pamiętałem.
- Ej, chodź zobacz... - usłyszałem
głos Sophie. Stała przy drzwiach do mojego pokoju.
Podniosłem się i ruszyłem w jej
stronę, znów szurając kapciami. Uciszyła mnie, podnosząc palec
do ust. Na palcach podszedłem do niej i spoglądając do wnętrza
pokoju, parsknąłem śmiechem.
Niall leżał na wznak w poprzek łóżka
w jednej skarpetce, dresach i bluzie zaplątanej wokół głowy.
Rzeczywiście musiał być zmęczony, skoro zasnął w tak
idiotycznej i rzadko spotykanej pozycji. Zatkałem sobie usta dłonią,
bo zaczynałem coraz głośniej się śmiać. Zamknąłem drzwi i za
Sophie wszedłem do kuchni. Dziewczyna pstryknęła czajnikiem, z
szafki wyciągnęła dwa duże kubki w zebrę i oparła się plecami
o lodówkę. Odwróciła się do mnie w momencie, kiedy drapałem się
po nosie. W jej wzroku dostrzegłem coś dziwnego.
- Czemu ty z nim w ogóle jesteś?
Zbaraniałem totalnie i zastygłem z
palcem na czubku nosa. Chryste, a tej co znowu?
- Dlaczego? Co, w ogóle o co
chodzi?
- Bo mnie to zastanawia. Czy wy się
kochacie?
- A nie widać?
- No właśnie widać. Ale to
wszystko jest takie...
- Jakie? - przerwałem jej
niegrzecznie, bo zaczynałem się denerwować. Cóż za idiotyczna
rozmowa!
- Takie dziwne. Z tego co widzę,
wasza miłość ogranicza się do przytulania i całowania wszędzie
gdzie popadnie. Zastanawiam się czy to nie jest na pokaz.
Poczułem w gardle, jak rośnie mi
przysłowiowa gula. Co to ma być? Przesłuchanie?
- Zdurniałaś do reszty? Skąd ci
to przyszło do głowy?
- Nie wiem. Tak jakoś.
Przewróciłem oczami.
- To przyjmij do wiadomości, że
skoro nie zasypujemy się czułymi słówkami, nie znaczy że nic
między nami nie ma. W naszym przypadku częściej o tym, co jest,
świadczy to jak często się wyzywamy, kłócimy czy bijemy.
Powinnaś to zauważyć! Mieszkamy razem już ponad rok!
- Tak... - powiedziała powoli
Sophie – w sumie masz rację. Przepraszam.
Czajnik zapiszczał na parapecie i
dziewczyna zalała kawę. Po pomieszczeniu momentalnie rozległ się
zapach kawy. Rzuciłem okiem za okno. Było już ciemno. Nawet nie
zauważyłem upływu czasu.
- Dobrze że zrobiłaś taką słabą,
ja chyba pójdę spać zaraz.
- No ja właśnie też miałam taki
zamiar, jutro mam na rano...
Wypiliśmy kawę na kanapie, prawie nie
zamieniając ze sobą słowa. Tknęło mnie przeczucie, że coś
dziwnego wisi w powietrzu. Nie wiedziałem co. Dopiłem kawę,
wyniosłem kubek do kuchni i wchodząc do pokoju, życzyłem Sophie
dobrej nocy. Zamknąłem za sobą drzwi i włączyłem małą, nocną
lampkę na wysokiej komodzie w rogu pokoju. Miękkie, przytłumione
światło wypełniło róg pomieszczenia, rzucając delikatny blask
na całą sypialnie. Przyjrzałem się zwłokom na łóżku. Nie wiem
jakim cudem Niall wyplątał się z bluzy, skarpetki też już nie
miał. Owinięty w miękką, niebieską kołdrę, spał na lewym
boku. Nagle ogarnęło mnie przerażające zmęczenie mimo wypitej
przed chwilą kawy. Zgasiłem lampkę i wpakowałem się do łóżka.
Pocałowałem Nialla w łopatkę i zasnąłem jak dziecko, bawiąc
się jego potwornie jasnymi włosami.
- Wpływ filozofii Platona na świat
współczesny da się odczuć...
Porażająco nudny wykład z filozofii
spędziłem na bazgraniu bliżej nieokreślonych rysunków na
notatkach z poprzednich zajęć. Jedna przypominałaby nawet psa,
gdyby nie fakt że miała rogi i wielkiego pączka zamiast nosa.
Przyjrzałem się temu dziwnemu stworzeniu z rozbawieniem i
spojrzałem w lewo, na Sophie. Swoim zwyczajem siedziała z prawą
nogą podwiniętą pod lewe udo i klepała w klawiaturę. Zwykle
robiła to z wyraźną niechęcią i znudzeniem, teraz jednak
podrywała się nerwowo z każdą otrzymaną wiadomością i
rozglądała się w kółko, sprawdzając czy nikt nie patrzy.
Wróciłem do swoich rysunków, tworząc karykaturę konia.
- Panna Baxtor raczy powiedzieć
nam, cóż takiego odkryła pani w swoim telefonie?
Głos wykładowcy zadziałał na mnie i
na Sophie jednakowo. Dziewczyna ze świstem wciągnęła powietrze,
rozglądając się wokół oszołomionym wzrokiem, natomiast ja
podniosłem gwałtownie głowę znad rysunków i poczułem jak coś
strzeliło mi w kręgosłupie. Zerknąłem ukradkowo na Sophie, która
wyglądała jakby ktoś strzelił ją w twarz.
Pokręciła przecząco głową.
Wykładowca też pokręcił, ale zdecydowanie z niezadowoleniem i
pogardą. Nigdy nie lubiłem tego dziada. Wkurzał mnie swoimi
wyszukanymi manierami i poczuciem wyższości. Dobrze. Profesor
profesorem, ale... na litość boską!
Wykład na szczęście bardzo szybko
się skończył, zgarnąłem moje niedorobione, zmutowane rysunki do
torby i nie czekając na Sophie, wyszedłem z auli. Oparłem się o
ścianę naprzeciw drzwi i czekałem na nią. Czas na papierosa i
kawę, zdecydowanie.
- Ty, co ty tak klikałaś
namiętnie? - spytałem, kiedy razem z tłumem studentów wyszła z
auli.
- Nie, to nic takiego. -
odpowiedziała, wyraźnie mnie zbywając.
- No mów!
- Nie. Słuchaj, przepraszam cie
bardzo, ale pójdziesz na papierosa sam? Ja muszę... ee.. muszę
coś załatwić.
I nie czekając na moją odpowiedź,
obróciła się na pięcie i powędrowała przed siebie szybkim
krokiem. Stałem jak głupek na środku korytarza z prawdopodobnie
bardzo kretyńskim wyrazem twarzy. Złe we mnie wstąpiło. Ruszyłem
przed siebie i wychodząc na zewnątrz znowu potrąciłem kogoś w
drzwiach. To zaczynało wchodzić mi w nawyk. Nagle przeszła mi
ochota na kolejne wykłady z historii Anglii. Z papierosem w ustach
i obłędem w oczach ruszyłem na parking, szukając swojego
rozpadającego się garbusa.
Trzasnąłem drzwiami, usłyszałem
jak kruszy się rdza wewnątrz i opada na dno. Włączyłem silnik i
radio i wyjechałem spod uczelni, pakując się prosto w korek.
Zapaliłem kolejnego papierosa i z rękoma opartymi na kierownicy,
wpatrywałem się w to co dzieje się za tylną szybą stojącego
przede mną range rovera.
Nagle zakrztusiłem się dymem tak
mocno, że oczy zaszły mi łzami i waląc jedną pięścią w
klatkę piersiową, drugą przecierałem łzy. Radio skutecznie
zagłuszało moje duszenie się.
Bo otóż, siedząca w czarnym range
roverze przede mną, kobieta odwróciła się do tyłu, szukając
zapewne torebki na tylnej kanapie. Jakże wielkie było moje
zdziwienie, kiedy tą kobietą okazała się moja Sophie. Siedziała
co prawda na fotelu pasażera, ale i tak – wozić się takim
autem, i to beze mnie? Bezczelność. Postanowiłem ją załatwić. Miejsce
po lewej stronie czarnego auta zwolniło się. Był to pas do
lewoskrętu, gdzie wcale nie zamierzałem jechać, ale w obecnej
sytuacji wszystko było mi jedno. Wcisnąłem gaz i moje małe autko
zgrabnie zatrzymało się drzwi w drzwi z czarnym range roverem.
Opuściłem szybę i wyciągając rękę przez okno, stuknąłem w
drzwi auta obok.
Sophie spojrzała w dół, po czym,
jakby nigdy nic odwróciła się do kierowcy. Sekundę potem chyba
dotarło do niej, że w tym gracie na dole jestem ja. Przykleiła
nos do szyby, wytrzeszczając na mnie oczy. Jakże zabawnie oklapł
jej nos, kiedy nie odsuwając go od okna, opuściła szybę na dół.
- Co ty wyprawiasz?!
- Ja? - oburzyłem się,
przekrzykując wyjące wszędzie silniki.
- A kto?!
Światło przede mną zmieniło się i
musiałem ruszać, bo facet w samochodzie za mną zaczynał się już
niecierpliwić i postanowił wykorzystać swój klakson.
- Pogadamy w domu!
Ruszyłem spod świateł, skręcając
nie zgodnie z przepisami w prawo, zamiast w lewo, dumnie
przejeżdżając pod maską czarnego range rovera. Za kierownicą
siedział Harry.
Byłem akurat zajęty wycieraniem
rozlanej kawy ze stolika, kiedy usłyszałem że ktoś wchodzi do
mieszkania. Spodziewałem się Nialla, który gdzieś polazł, ale w
drzwiach pojawiła się Sophie z szerokim uśmiechem na twarzy.
Przyglądałem się jej z zainteresowaniem i brudną szmatą w ręku.
Nie zamykając drzwi, powiesiła płaszcz na wieszaku i wystawiła
głowę na korytarz. Chwilę później w drzwiach pojawiła się
burza loków i zielone oczy. Harry. Czego to chciało w moim domu?
Przez myśl zdążyło mi przelecieć że wyglądam raczej nie
specjalnie. Szare, dresowe spodnie, wielka rozciągnięta bluza
Nialla i stara koszulka. Plus wichura na głowie i brudna szmata w
ręku. Słodko.
Nie zdążyłem pomyśleć o niczym
więcej, bo chłopak podszedł do mnie i uścisnął mi dłoń na
powitanie. Rzuciłem Sophie jednoznaczne spojrzenie i powędrowałem
do kuchni.
- Czego wy tu szukacie? - spytałem
niezbyt uprzejmie.
- A co, nie możemy przyjść
czasami?
- No ale znasz go dopiero... ile?
Tydzień! I już do domu?
- A mam ci przypomnieć jak było z
blondasem? - rząchnęła się Sophie, patrząc na mnie z wyrzutem.
- Dobra. Ale.. ale... - zająknąłem
się, tracąc jakiekolwiek sensowne argumenty.
Sophie wyraźnie dała mi do
zrozumienia, że to koniec rozmowy. Jak zwykle, miałem ochotę
zrobić jej awanturę. A wyszło jedno wielkie nic. Moje wyrzuty sumienia przerwał Niall,
który wsadził głowę do kuchni. Miał mokre włosy i ogólnie
wyglądał jak siódme nieszczęście.
- Kto to jest i czemu siedzi na moim
fotelu? - spytał, ocierając czoło z wody.
- To jest Harry, nowa miłość
Sophie. - odpowiedziałem jadowicie, lustrując Sophie wzrokiem.
- Żadna nowa miłość! To po
prostu... kolega.
- A ty czemu jesteś taki mokry?
Zamknęli most i musiałeś przedzierać się przez Tamizę wpław?
- zapytałem blondyna.
- Deszcz pada, jakbyś nie zauważył.
Wyjrzałem przez okno. Rzeczywiście,
lało jak z cebra. Jak mogłem to ominąć?
- A faktycznie. W każdym razie –
zwróciłem się do Sophie – długo tu zamierzacie siedzieć?
Miałem zamiar odkurzyć.
- Odkurzać?! Ty?! - zdziwił się
Niall.
- Milcz, plastiku! Sophie, gadaj.
- Nie wiem. Jutro odkurzysz.
I nie zawracając sobie głowy dalszą
rozmową z nami, wyszła z kuchni, zostawiając mnie z wyjątkowo
głupią miną. Od rozmyślań, jak odkurzać, nie przeszkadzając
im w rozmowie, wyrwały mnie dziwne dźwięki dobiegające od strony
lodówki. No tak. Znowu zgłodniał.
- Czy Ty możesz mi wyjaśnić,
dlaczego ty tyle żresz?
- Bo tak – odpowiedział
wymijająco blondyn z ustami zapchanymi żółtym serem.
Nagle coś złego we mnie wstąpiło.
Biorąc pod uwagę fakt, że moje ciągoty do Paryża nabierały na
sile, postanowiłem poszukać biletów. A że komputer miałem w
salonie, tam gdzie przesiadywały te dwie papużki, kwestią rzeczy
musiałem się tam zmaterializować. Zrobiłem sobie wielki kubek
kawy i bezczelnie, nucąc coś pod nosem, wparadowałem do salonu i
z głośnym szurnięciem odsunąłem krzesło. Posadziłem tyłek na
miękkiej poduszce i wciąż śpiewając pod nosem, zacząłem
szukać idealnego połączenia. Wyczułem na plecach karcące
spojrzenie Sophie. Siorbnąłem głośno i z jadowitym uśmiechem
odwróciłem się do dziewczyny i Harry'ego.
Dostałem zawału, bo moja
przyjaciółka leżała rozwalona na kanapie z nogami przerzuconymi
przez kolana chłopaka. Jakby tego było mało, trzymali się za
ręce i wpatrywali w siebie tak głodnym wzrokiem, jakim patrzy
afrykańskie dziecko na kilogram mięsa. Skrzywiłem się wymownie i
chrząknąłem.
Sophie machnęła głową dziwnie,
rzucając mi kolejne mordercze spojrzenie. Wyszczerzyłem zęby w
szerokim uśmiechu.
- Co tam? - zapytałem podejrzanie
uprzejmie, podnosząc kubek do ust.
Harry wyraźnie się zmieszał moją
obecnością, natomiast Sophie już wyczuwała co się dzieje. Nie
wiem dlaczego, ten człowiek jakoś działał mi na nerwy samą
swoją obecnością. Przeważnie nikogo nie oceniałem, starałem
się nie wyciągać pochopnych wniosków. Zawsze starałem się
wyznawać zasadę miss universe „kocham wszystkich ludzi” ale
tym razem, do cholery, po prostu nie byłem w stanie! Nie wiem
dlaczego ten człowiek tak mnie denerwował. Myślę że mógł mieć
na to wpływ jego czarny Range Rover, którego szczerze mu
zazdrościłem. Ale mniejsza o to, Jeremy Clarkson ma Forda GT40,
którego też mu zazdroszczę, a ubóstwiam tego człowieka do
granic możliwości. Nie nie, nienawiść z powodu samochodu
zdecydowanie odpadała.
- Kochanie, czy ty musisz tu teraz
przebywać i marnować moje powietrze? - spytała uprzejmie Sophie,
spoglądając na mnie z kanapy ze spojrzeniem, które jasno mówiło
że mam się wynosić.
- Oh, wybacz. Harry, mam nadzieję
że ci nie przeszkadzam? - spytałem, drapiąc się bezczelnie po
brzuchu. Z łazienki dało się słyszeć szum odkręcanej wody.
Niall.
- Nie, w porządku... - bąknął
zielonooki, unikając mojego pełnego złości spojrzenia.
- Cicho – uciszyła go Sophie,
patrząc na mnie – Idź precz. Proszę, idź precz.
- Zaraz, bilety kupię i pójdę –
powiedziałem, bo osiągnąłem już swój cel i spokojnie mogłem
się wycofać z pola bitwy.
- Jakie bilety? - spytała
dziewczyna, prostując się i przyglądając się mi z
zainteresowaniem – Idziemy do teatru?
- Oszalałaś? Do Paryża.
- Lecimy do Paryża?! - zawyła
radośnie, całkowicie zapominając o Harry'm.
- Nie my. Ja.
Wszystkie emocje wyfrunęły z niej w
ułamku sekundy. Podeszła do mnie, wyrwała mi kubek z ręki i
łapiąc mnie za ramie, zaciągnęła do kuchni.
- Siedź tu i nie przeszkadzaj,
cholero, bo cie zatłukę.
- Dobra dobra. Uspokój się i nie
rób scen.
Mruknęła coś, co zapewne było
bardzo obraźliwe i wypadła na korytarz. Otworzyłem balkonowe drzwi
i wyszedłem na zewnątrz. Poczułem jak jesienne powietrze wdziera
mi się do płuc i wypełnia je dziwną radością. Całe szczęście
że ten balkon miał zadaszenie, inaczej już byłbym cały mokry.
Lało jak z cebra i najwyraźniej nie miało zamiaru przestać.
Zorientowałem się że zostawiłem w
salonie kawę. Ale fakt, że wracając tam, narażałbym się na
śmierć z ręki Sophie skutecznie hamował mnie przed powrotem po
kubek. Oparłem się o zimną balustradę i głęboko oddychając,
przyglądałem się jak facet, dowożący towar do sklepu na dole
zrzuca z samochodu skrzynkę z jakimiś butelkami. Nie muszę chyba
mówić, że z butelek nie zostało absolutnie nic a jesienne
powietrze przecięła wiązanka tak odrażających słów, że nawet
mi zwiędły uszy, a często nie przebierałem w słowach.
Zrobiło mi się zimno, i na palcach
powędrowałem do swojego pokoju. Uwaliłem się na łóżku i
kontemplowałem dziurę w suficie, która powstała kiedy otwierałem
szampana pół roku temu. Jakoś nikomu nie spieszyło się żeby ten
sufit naprawić. Póki całkowicie się nie zarwał, mógł być
dziurawy tak, jak mu się podobało. Przez głowę przelatywały mi
setki myśli, gdzie zdecydowana większość z nich dotyczyła
Paryża. Przez tego Harry'ego nie zdążyłem zabukować biletów, co
bardzo mi się nie podobało. No ludzie. Żebym we własnym domu
musiał się usuwać z pola widzenia, bo Sophie coś się nie podoba.
Mi się nie podobał jej nowy wynalazek w postaci tego chłopaka, a
nie wywaliłem go za drzwi. Ona – owszem, nałożyła na mnie jakiś
cholerny areszt domowy. Ziewnąłem potężnie i przewróciłem się
na brzuch. Może przynajmniej spać mi wolno?
Odpływałem już w błogi sen, kiedy
nagle coś ciężkiego rzuciło mi się na plecy. Poczułem, jak
strzela mi w kręgosłupie i skrzywiłem się, próbując odwrócić
się znowu na plecy. Półprzytomny, usłyszałem cichy rechot i
poczułem ugryzienie w szyję. Znowu ten cholernik!
Wtuliłem twarz w poduszkę.
- Daj mi spokój... - wymamrotałem
w miękki materiał.
- Nie spać! Nie spać! - krzyczał
Niall, podskakując mi na plecach.
Jezu, jak on mnie nie połamie kiedyś
to będzie po prostu najzwyczajniejszy cud. Przez długi czas
zdążyłem już nauczyć się, że to jest jego ulubiona rozrywka,
zaraz po jedzeniu. Włazić mi na plecy i usiłować połamać mi
kręgosłup. Tak to jest, jak się ma jakieś cholerne ADHD.
- Nie śpię – zaprotestowałem –
kręgosłup mi pęka, złaź ze mnie.
Odpowiedziało mi kpiące parsknięcie
i kolejna seria podskoków. Tego już za wiele. Podniosłem się na
rękach, zrzucając go z siebie. Odwróciłem się i zobaczyłem dwie
białe skarpetki sterczące za łóżkiem.
„Oho, ale ja mam siłę. Z łóżka
go zrzuciłem!” - pomyślałem ucieszony.
Uśmiechnąłem się tryumfalnie.
Przeczołgałem się na koniec łóżka i spojrzałem w dół, gdzie
ze zdziwioną miną leżał blondyn, do którego chyba jeszcze nie
dotarło to co się stało.
- I co, przestaniesz? - spytałem.
Szeroki uśmiech odsłonił białe zęby
przyozdobione aparatem ortodontycznym. Jeśli myślałem, że
przestanie, grubo się myliłem. Nie zwracając uwagi na zwłoki
leżące na podłodze, zlazłem z łóżka i powędrowałem do
kuchni. W tym domu można oszaleć. Albo wyrzucają cie z pokoju.
Albo nie dają ci spać. Albo łamią ci wszystkie kości.
Przyrzekłem sobie w duchu że przy pierwszej lepszej okazji się
stąd wyprowadzę i będę całymi dniami spał. Na kanapie w
salonie. I nikt, absolutnie nikt nie będzie po mnie skakał w
najmniej oczekiwanym momencie.
Nalewałem sobie akurat kolejną kawę,
kiedy usłyszałem trzaśnięcie wejściowych drzwi. Albo Sophie
przyprowadziła sobie kolejnego znajomego, albo Harry poszedł precz.
Liczyłem na opcję numer dwa. Ulżyło mi, kiedy w kuchennych
drzwiach pojawiła się Sophie bez towarzysza.
- Co to za hałasy były?
- Jakie? - spytałem, nie bardzo
wiedząc o czym ona mówi.
- No jakąś chwilę temu. Coś
spadło. Co zepsułeś?
- Niall'a.
- Co?! - wytrzeszczyła na mnie oczy
dziewczyna.
- No co? Spadł z łóżka.
- Jezu... - mruknęła, wywracając
oczami – te wasze seksy...
- Żadne seksy! - zaprotestowałem
gwałtownie, wylewając kawę na podłogę – To nie był seks!
Sophie schyliła się i zaczęła
grzebać w lodówce. W oczach mignął mi czerwony ślad na jej szyi.
Postanowiłem się tego uczepić.
- Zresztą, ja widzę że to nie my
uprawialiśmy cokolwiek... - rzuciłem jadowicie.
- Co!?
- No właśnie to.
Sophie zorientowała się chyba o czym
mówię i zerknęła w lustrzany kafelek nad zlewem, jedyny taki jaki
był w tym mieszkaniu. Złapała się za szyję z paniką w oczach.
- O Chryste! To zejdzie? To zejdzie,
prawda!? Zejdzie! Musi zejść, no ludzie...
Zarechotałem tak podle, jak tylko
umiałem najbardziej. Dziewczyna rzuciła mi mordercze spojrzenie.
Mruknęła coś pod nosem i poszła do łazienki. Za oknem panował
już wieczorny mrok.