niedziela, 1 kwietnia 2012

No name part 1.


Tym razem jeszcze inaczej. Bohaterowie to dobrze znani nam Niall i Harry. Potem się pojawi reszta. Ale w tym opowiadaniu nie są 1D. Są zwykłymi ludźmi. Są po prostu wzorem przy którym tworzyłem postaci.

* * * 

Tracisz życie na szukaniu jego sensu. Wszędzie poszukujesz jakiegoś znaczenia: w swoich związkach z ludźmi, w religii, w przyrodzie, w książkach, w sztuce, feng-shui, w kartach tarota, zachodach słońca albo ogłoszeniach... Szukasz bez przerwy, aby udowodnić sobie że pieniądze nie są sensem życia. Wszystko... jakby to powiedzieć... To, co się dzieje, nie zależy od ciebie. Wszystko zostało postanowione dużo wcześniej, więc nie masz wyboru: musisz poddać się wydarzeniom. Musisz zrozumieć, że nie istnieje nic takiego jak przypadek, a wszystko łączy się ze sobą i ze wszystkimi.
Może to wszystko wydaje się wyidealizowane i przeładowane filozoficznymi przemyśleniami. Może zabrzmi to dziwnie. Ale po tym wszystkim, co się wydarzyło, nie mam już żalu do ludzi. Nawet na ojca nie byłem zły. Do dzisiaj nie umiem się gniewać. Zawsze potrafiłem wybaczać i zapominać.




Dzisiaj, kiedy patrzę na mapę Orkadów, nie bardzo potrafię przypomnieć sobie wygląd niektórych miejsc. Pamiętam za to świetnie, co czułem, odwiedzając je. Mapa Orkadów zbudowana jest z moich uczuć. Orkady to ja. Dorastałem tam. Dzieciaki na Orkadach dorastają wśród morskich legend: o fokach, w które wcielają się dusze marynarzy, albo o ukrywających się przed światem syrenach. Widzisz je potem, jak pławią się w wodzie albo wygrzewają na skałach i myślisz o tańcu duchów. Mój ojciec zawsze mówił, że foki to dusze niechcianych dzieci, które zostały utopione w morzu przez rodziców. Dlatego płacz małych foczek brzmi tak samo, jak skarga niemowlęcia. Mój ojciec to palant.
Co jeszcze? Kiedy byłem dzieckiem, takim małym, nie myślałem wiele o świecie. Ale dzisiaj rozumiem, że tylko tam mogłem być naprawdę tym, kim jestem. Wszędzie dookoła wyspy, wzdłuż wybrzeży wylegiwały się te cholerne foki. Wystające skały i ruiny dawnych budowli są tutaj równie zwyczajnym elementem krajobrazu, jak niewielkie domku i budynki gospodarcze. Zardzewiałe wraki statków tonące w piasku Churchill Barriers. Nurkujesz, łowisz ryby, wypływasz łodzią na pełne morze, cumujesz. Latem niemal do północy słoneczne światło oświetlało morze ciągnące się przez tysiące mil. Tysiące.
Moją rodzinną wyspą było South Ronaldsay. Została tak nazwana na część wikinga, hrabiego Rognevalda. Wiem, bo kiedyś w szkole było takie zadanie. Jedyną wioską na wyspie było St Margaret Hope. Leży na północy, nad zatoką. Hope to stary szkocki wyraz oznaczający schronienie. A St Margaret – to od imienia królowej Małgorzaty, która zmierzała właśnie na swój ślub z Malcolmem I i tu przeczekała ślub. Linię horyzontu przysłaniała wyspa Burray, która rozpychała się u ujścia zatoki Hope. Zawsze kojarzyła mi się z ziemią obiecaną. Leżała za morzem, a na jej wschodnim brzegu przycupnął ziemski skrawek raju – piaszczysta plaża Bu. Na Orkadach nie ma drzew. Zawsze to wszystkich dziwi. Ale nie, tutaj nie ma drzew. Orkady to jedna wielka pieprzona skała.


Londyn.

Spojrzałem ukradkiem na Sophie. To w sumie dzięki niej wyrwałem się z Orkadów. Przyjaźniliśmy się od samego początku. Uczyliśmy się tak samo. Dostawaliśmy takie same oceny. To była nasza jedyna szansa na ucieczkę z tego przybytku biedy i zacofania. Teraz, kiedy jesteśmy dużo starsi i studiujemy w Londynie, raczej niemiło wspominamy St Margaret Hope. Będę jej za to wdzięczny przez całe życie.
Teraz siedziała na parapecie, wpatrzona w panoramę miasta za oknem. Była wczesna jesień, Londyn pokrywał się złotem i różnymi odcieniami pomarańczowego. Wieczorne słońce świeciło przez rozsunięte zasłony z siłą miliona żarówek. Dziewczyna od kilku dni była zupełnie nieobecna i nie do końca wiedziałem co z nią począć. Cóż, nie codziennie rzuca się chłopaka, do tego takiego, który bezczelnie zdradził. Współczułem jej, ale wiedziałem że wkrótce jej minie. Sophie była silną dziewczyną która nie dawała sobie w kaszę dmuchać. Dałbym sobie wtedy rękę uciąć, że knuje jakiś plan zemsty na tym skończonym dupku. Jimm'a poznała na naszej uczelni. Zauroczyli się w sobie, ale widać jemu szybciej to przeszło. Szczerze mówiąc, bałem się o jego tyłek, bo jak Sophie coś nie przypasuje, potrafi wydrapać oczy.
- Sophie..? - zacząłem nieśmiało.
- Cicho, daj jej spokój jeszcze – rozległo się z okolicy moich kolan.
Spojrzałem w dół i napotkałem krystalicznie niebieskie spojrzenie. Boże, obudził się i zaraz się zacznie marudzenie.
- Co cicho? - szepnąłem – Przecież ona go zabije, jak mam być cicho, zamkną ją i będzie problem.
- Nikogo nie zabije, przestań panikować – ziewnął ten na moich kolanach, przecierając oczy.
To kolejna zabawna historia. To małe, niebieskookie i złotowłose stworzenie, które właśnie się obudziło było moim światem. I to też dzięki Sophie, bo studiował z nią w jednej grupie i to dzięki niej go poznałem. Chude, małe – rzekłbym, format kieszonkowy – ale tylko moje. I to już ponad dwa lata. Biedna Sophie.
Nagle tknęło mnie przeczucie. Jak okazało się chwilę potem, zupełnie słuszne.
- Zjadłbym coś.
Przekręcił się i spadł na dywan. Podniósł się z podłogi, mamrocząc coś pod nosem i poszedł precz, zapewne do kuchni. Patrzyłem za nim, dopóki nie zniknął za drzwiami. Odwróciłem wzrok w stronę Sophie i wtedy zauważyłem że przygląda mi się uważnie.
- Co?
- Szczęściarz... - mruknęła, zakładając swoje długie, ciemne włosy za ucho.
Zbaraniałem. Co ją tak naszło?
- Czemu?
- Bo on ciebie nie zdradził!
O Chryste panie, znowu to. Codziennie to przerabialiśmy. Wywróciłem oczami, bo nie chciało mi się po raz setny wałkować tej samej roboty. W kuchni rozległ się trzask i elektroniczne piknięcie. Oho. Ten mój głupek robi żarcie. Będzie obiad. Tyle dobrego.
Podrapałem się po nosie, wstałem i usiadłem na parapecie obok Sophie. Położyłem jej rękę na ramieniu i spojrzałem w oczy.
- Ogarnij się. Proszę, doprowadź się do porządku.
Wielkie, szare oczy spojrzały na mnie wymownie.
- Dobra. Ale jutro.
- Yhm... Trzymam cie za słowo.
Za mną usłyszałem głośne mlaśnięcie. Spojrzałem przez ramie i zobaczyłem wielki talerz frytek na wysokości mojej twarzy. Pomachałem ręką za plecami, jasno dając do zrozumienia że żądam podsunięcia mi tego talerza pod dłoń. Machałem tak chwilę, nie znajdując jedzenia, więc odwróciłem się i zobaczyłem, że blondyn siedzi na kanapie i sam opycha się frytkami.
- No ej! - nie spodobało mi się.
- Co? To moje. Chcesz, to sobie zrób.
- Sam to zeżresz?
- Tak – wymamrotał z ustami pełnymi frytek.
Mruknąłem coś niezrozumiałego, dając upust swojemu niezadowoleniu. Sophie prychnęła dziwnie i podniosła się z parapetu, kierując się do kuchni. Albo wróci z herbatą, którą piła hektolitrami, albo zrobi obiad. I ja znowu pewnie nic nie dostanę. Ale obstawiałem herbatę.
- Niall, posprzątaj to! - rozległo się z kuchni.
- Yhghghmmmraz! - wymamrotał blondyn z ustami zapchanymi jedzeniem. Kawałek frytki wypadł mu na kolana.
- Jezu, jesz jak świnia – mruknąłem niezadowolony.
- A ty tak wyglądasz – odgryzł się Niall, posypując resztki frytek solą.
Bezczelny cham! Uderzyłem go lekko w tył głowy. W zamian dostałem frytką w twarz. Rzuciłem się na niego, wytrącając mu talerz z ręki. Rozległ się głośny brzęk.
- Jezu, co wy tu robicie?
Wyplątałem się z rąk Nialla i spojrzałem na Sophie, która z obłędem w oczach i kubkiem herbaty stała w drzwiach i przyglądała nam się z przerażeniem. Pociągnąłem nosem i poczułem jaśmin z dodatkiem czegoś, czego nie potrafiłem skonkretyzować.
Wyjaśniłem całe zajście podnosząc się z kanapy i specjalnie wbijając łokieć w żebra Horana, który w stu procentach zasłużył sobie na to co mu zrobiłem. Sophie wyraźnie próbowała wrócić na parapet, ale bosą stopą trafiła w rozsypane w promieniu dwóch metrów frytki. Podskoczyła, chlusnęła na siebie herbatą i zmiażdżyła mnie wzrokiem. Wyszczerzyłem zęby i wskazałem palcem na chłopaka obok.
- Co, to jego frytki, do niego miej pretensje. - rzuciłem buntowniczo.
- Co?! - zbuntował się Niall.
- No co co? Twoje frytki. Mi nie chciałeś dać. Rzuciłeś we mnie, owszem, ale ja tego nie jadłem. Sprzątaj.
I zepchnąłem go z kanapy.


- Co to za idiotyzm. Kto wymyślił filozofię?! - piekliła się Sophie, waląc pięścią w automat do napojów. Ten durny automat na naszej uczelni zawsze się zacinał. Nie wiem jakim cudem, ale zawsze walczyliśmy z tym, mimo że na wydziale było całe mnóstwo innych automatów.
- Ja nie wiem, mnie nie pytaj Sophie. Ale rozumiem twój ból.
Uparta maszyna w końcu wydała dziewczynie kawę. Schyliła się, wydłubała plastikowy kubeczek i wyprostowała się, odrzucając włosy do tyłu. Zamoczyła usta w gorącym napoju, patrząc gdzieś ponad moim ramieniem. Nagle poczułem kawę na twarzy. Sophie zakrztusiła się i prychnęła czekoladowym latte prosto w mój nos. Złapałem się za twarz, próbując potrzeć oko. Oko plus kawa nie wróży nic dobrego.
- Co ty wyprawiasz?! - powiedziałem głosem pełnym oburzenia.
Sophie wyglądała jakby zobaczyła ducha.
- Co?
- No bo... bo on... tamten... - jąkała się, poprawiając nerwowo kosmyk włosów który opadł jej na czoło.
Odwróciłem się w kierunku, w którym spoglądała Sophie. Oprócz korytarza pełnego ludzi i odpadającej lampy na suficie nie zauważyłem nic dziwnego.
- Jaki tamten? O czym ty mówisz?
- Tam idzie, zobacz! - powiedziała cicho, wskazując dyskretnie palcem na chłopaka.
Wielka burza brązowych loków opierała się o ścianę pod tablicą ogłoszeń. Nisko opuszczone spodnie, dobrze dopasowana marynarka i koszulka z kołnierzem w kształcie litery V. Twarzy nie widziałem, bo loki stały bokiem.
- No i co z nim?
- No uśmiechnął się do mnie!
Wywróciłem oczami i wyrżnąłem dłonią w czoło.
- To dlatego plujesz na mnie kawą?! Bo ktoś się do ciebie uśmiechnął? Chryste, dziewczyno, twój system wartości przeżywa jakiś kryzys?
- Zamknij się – mruknęła Sophie, czerwieniąc się. Wyczuwałem już co się święci.
- A co, podoba ci się?
- Może.
Znowu zerknąłem w stronę chłopaka. Cóż. Chude, wysokie, lokowane. Takich widywałem setki. Niech to się odwróci w moją stronę, może pyszczek ma jakiś wyjątkowy, nie wiem, ale co mi zaszkodzi spróbować.
- Czekaj tu.
Odwróciłem się od przyjaciółki i ruszyłem w stronę chłopaka. Usłyszałem za sobą świst wciąganego powietrza i ciche „co ty robisz?!”. Uśmiechnąłem się do siebie.
Stanąłem naprzeciwko burzy loków i chrząknąłem znacząco. Chłopak podniósł wzrok i prawie wgniotło mnie w ścianę, którą miałem za plecami. Owszem. Widywałem już wcześniej zielone oczy, ale nie tak bardzo jak te, nie tak świdrujące.
- Tak?
- Ty nie znasz mnie, ja nie znam ciebie. - wypaliłem zupełnie bez sensu.
- No wiem – zielone oczy przyglądały mi się z zainteresowaniem, aż się speszyłem.
- Yyy... masz chwilę? Ktoś chce cie poznać.
Zawsze odstawiałem takie numery. Czasami się opłacało, czasami nie. Zobaczymy jak będzie tym razem. Mam nadzieję że skończy się w miarę normalnie.
Ruszyłem w stronę cholernego automatu przy którym stała Sophie i przypatrywała mi się z umiarkowanym zainteresowaniem. Kiedy chłopak oderwał się od ściany i ruszył za mną, dziewczyna momentalnie zbladła i posłała mi mordercze spojrzenie. Podeszliśmy do niej.
- No. To jest Sophie, a to jest... eeee...
- Harry – wpadł mi w słowo chłopak - Miło mi cie poznać. Coś chciałaś?
Sophie była biała jak ściana. Wiedziałem że rozmyśla jak mnie zamordować.
Postanowiłem nie przeszkadzać i oddaliłem się w nawet mi nie znanym kierunku. Wyciągnąłem z kieszeni telefon i sprawdziłem powiadomienia. Cholerne ustrojstwo, wyświetlało mi wszystko: twittera, facebooka, formspringa, maile, wiadomości, połączenia i jeszcze informowało o newsach na stronie Daily Mail. Nie wiem jakim cudem, podejrzewam że to ten mój blond osioł coś tu nagrzebał a ja nie umiałem tego wyłączyć.
Zorientowałem się że dotarłem do wejściowych drzwi wydziału, postanowiłem więc wyjść na zewnątrz i zapalić. Grzebiąc w torbie potrąciłem kogoś ramieniem, ale nie przejmując się tym, zaczerpnąłem świeżego powietrza kiedy byłem już przed budynkiem i odpaliłem papierosa.
Ciekawe jak idzie Sophie i... zaraz, jak on się nazywał? Harry? Chyba. Mniejsza o to.
Podeszła do mnie jakaś dziewczyna i poprosiła o zapalniczkę. Porozmawialiśmy chwilę, ona poszła precz a ja powędrowałem na wykłady.


Siedziałem na kanapie, wpatrując się w wielkie okno. Nie wiem czego tam szukałem. Czasami miałem takie momenty, w których totalnie wyłączałem myślenie. Najczęściej wyglądałem wtedy jak idiota. Tym razem pewnie było podobnie.
Byłem w mieszkaniu sam. Niall poszedł na trening, Sophie była... W sumie nie wiem gdzie była. W tle tej pustki rozbrzmiewały słowa piosenek Edith Piaf. Piękne, francuskie piosenki. Nagle zapragnąłem odwiedzić Paryż. Byłem tam tylko raz, przez parę dni. Ale to wystarczyło żebym zupełnie oszalał na punkcie tego miasta. Było magiczne do granic możliwości. No i to wyśmienite wino do którego miałem ciche skłonności. No dobrze, w porządku. To nie były ciche skłonności ale dzika namiętność. Namiętność, z którą Sophie uparcie walczyła, bo nigdy nie pozwalałem wyrzucać pustych butelek, upierając się że zrobię z nich świeczniki. I faktycznie, kilkanaście butelek z wetkniętymi w szyjki świecami zdobiło całe mieszkanie. Kilkadziesiąt butelek natomiast zalegało na kuchennych szafkach, gromadząc kurz. Wystarczyło ruszyć jedną a kichanie przez godzinę było gwarantowane. Więc stały sobie spokojnie i czekały na jakiś specjalny pomysł. Od pół roku.
Paryż nie dawał mi spokoju, sprawdziłem nawet ceny biletów lotniczych w Internecie. Tragicznie drogie nie były, więc w moim umyśle zaczął się rysować mglisty plan wypadu na tydzień do Francji. Zapewne skrystalizowałby się do końca, gdyby nie dziki ryk, który poprzedziło trzaśnięcie drzwiami wejściowymi.
- Jest obiad?!
No tak. Niall wrócił. Gdyby nie fakt, że tak bardzo go kochałem, już dawno szlag by mnie trafił i wyrzuciłbym go z mieszkania na zbity pysk. Tolerowałem wszystkie jego wady, bo twierdziłem że „są urocze”. Trochę ich mimo wszystko było. Bałaganiarz, żarłok, ADHD – to tylko kilka z nich. Mimo wszystko najbardziej przeszkadzała mi ta jego żarłoczność. Potrafił zjeść wszystko i w każdej ilości. I wcale nie tył. Tego nie potrafiłem przeżyć. Ja zjadając hamburgera czy jakiś inny amerykański wynalazek dosłownie czułem, jak odkłada się we mnie tłuszcz i jak przybieram na wadze. Natomiast on? Żarł tyle, że gdyby przestał, głód w Afryce przestałby istnieć. A wciąż wyglądał jak szczypiorek na wiosnę.
Grzmotnął sportową torbą z plastikowymi nóżkami o podłogę, wyrywając mnie do reszty z zamyślenia i marzeń o Paryżu. Spojrzał na mnie, posyłając mi promienny uśmiech. Chwilę potem władował mi się na kolana i oparł głowę na ramieniu. Poczułem zapach dezodorantu i ciężkich perfum.
- Brałeś moje perfumy! - oburzyłem się, rzucając mu gniewne spojrzenie.
- Oj tam. Zmęczony jestem.
- I z tego powodu masz na sobie moje perfumy?
- Cicho.
Poczułem ugryzienie w szyję. Zawsze to robił, kiedy zamierzałem zrobić mu awanturę. Zmieniał błyskawicznie temat, albo właśnie gryzł mnie w szyję, uprzedzając fakt bezczelnym uciszeniem mnie. Nie powiem, działało. Natychmiast przestawałem być zły.
- Idź się wykąp, a nie lejesz na siebie wiadro perfum. Obiadu nie ma. Nie miałem czasu zrobić.
- Darmozjad! Siedzisz tu cały dzień i nie ma nic do żarcia? Co ty robiłeś?
- Ee... myślałem.
Odpowiedział mi głośny rechot. No tak. Nikt nigdy nie wierzył w moje intelektualne umiejętności. Zmarszczyłem groźnie czoło. Chyba poskutkowało, bo blondyn podniósł się ciężko z moich kolan i bezczelnie drapiąc się po tyłku zniknął za drzwiami łazienki. Postanowiłem być jednak miły, mając w planach poinformowanie go o moim wyjeździe do Paryża. Zwlokłem się z kanapy i szurając kapciami po podłodze ruszyłem do kuchni. A niech ma, zrobię mu ten obiad.
Zajrzałem do lodówki. Nie znalazłem w niej nic interesującego. Wydłubałem kostkę żółtego sera. Z szafki wyjąłem paczkę włoskiego makaronu. Włoski to był chyba tylko z nazwy.
Makaron z serem jest tłusty i tuczący, więc powinien mu się spodobać.
Akurat odcedzałem makaron, kiedy ten żarłok wsadził głowę do kuchni, pociągając nosem.
- No, dobry chłopczyk – powiedział, podchodząc do mnie z tyłu i kładąc mi brodę na ramieniu.
„Ty chamie!”, pomyślałem i chlusnąłem wrzątkiem do zlewu. Obłok pary uniósł się błyskawicznie.
- Moje włosy! Uważaj! - zaprotestował blondyn, odsuwając się gwałtownie.
Zarechotałem podle i zacząłem trzeć na tarce ser. Wrzuciłem wszystko na talerz i podsunąłem mu pod nos.
- Masz, żryj i daj mi spokój. Mało ci?!
- Hezd smadżne – wymamrotał, wpychając sobie do ust wielką łyżkę makaronu.
Spojrzałem na niego z rozbawieniem i pomyślałem sobie w duchu, że to stworzenie jest najlepszym co mnie w życiu spotkało. On i Sophie. Nie wiem gdzie byłbym teraz gdyby nie ta dwójka.
- Co jest?
Przełknął.
- Smaczne jest.
Nachyliłem się, pocałowałem go w policzek i wróciłem do salonu. Zdziwiłem się widząc rozanieloną Sophie, w piruetach okrążającą kanapę w rytm piosenki Piaf. Coś podejrzanie szybko przeszła jej żałoba po Jimm'ie. Spojrzałem podejrzliwie.
- Wyczuwam wiosnę?
Sophie zastygła w pół obrotu z zabawnie wykrzywionymi rękoma. Przyjrzała mi się z błyskiem w oczach. Wiosna była naszym określeniem na błogi stan ducha.
- Dobrze wyczuwasz. Och, jakie życie jest piękne!
- To ten z loczkami?
Sophie usiadła na kanapie, opierając nogi o blat stołu. Głowę odchyliła do tyłu i przyglądała się z zainteresowaniem malowniczemu pęknięciu, które biegło przez środek sufitu. Początkowo nam przeszkadzało, teraz postanowiliśmy je pokochać i zaakceptować. Nadawało temu, raczej poważnemu, wnętrzu jakiegoś elementu humorystycznego.
- Jaki z loczkami? - wyłonił się z kuchni Niall.
No tak, zapomniałem mu opowiedzieć o całej historii zielonookiego stworzenia z uczelni.
- Nie ważne. To jak Sophie, to on?
- Tak. Znaczy. Chyba tak, nie wiem sama. Ale raczej tak. A może nie?
Potrząsnąłem głową, próbując uporządkować sobie tą jakże skomplikowaną odpowiedź.
- Przystojny? - spytał blondyn zza moich pleców. Pytaniu towarzyszyło dziwne szuranie.
Odwróciłem się i zobaczyłem że Niall szuka czegoś w torbie, która stała tak jak zostawił ją zaraz po wejściu do mieszkania.
- Czy ja wiem... - zacząłem, zerkając badawczo na Sophie – oczy ma ładne.
- Słucham!? - blondyn wyprostował się gwałtownie i przyrżnął głową w blat szafki w korytarzu – Cholera jasna...
- Nic ci nie jest? - spytałem, podchodząc do niego.
- Nie, dobra. Żyję. Co ma ładne? Oczy?
Uśmiechnąłem się szeroko, łapiąc go za rękę i przyciągając do siebie. Spojrzałem w te przeraźliwie niebieskie oczy. Czasami przypominały mi szafiry, wielkie i jasne, czasami oceaniczną głębie, ciemną i tajemniczą. Czasami były jak sople lodu, przeważnie wtedy kiedy był czymś zdenerwowany. Teraz świeciły jakimś złym blaskiem.
- Spokojnie. Ty masz ładniejsze no!
- Rzygam tęczą...! - zauważyła z niesmakiem Sophie, która przyglądała się nam z kanapy.
Oderwałem się od Nialla i spojrzałem na nią.
- To idź do łazienki.
- Co? - spytała zbita z tropu dziewczyna.
- No jak chcesz rzygać. To w łazience, co mi kanapę będziesz brudzić.
Niall, który chyba też dopiero zrozumiał co miałem na myśli, zarżał jak koń śmiechem tak głośnym że aż sam się zdziwił i złapał się za głowę.
- Będę miał guza – stwierdził filozoficznie, i wciąż trzymając się za głowę, zniknął w naszym pokoju. Mogłem w końcu spokojnie porozmawiać z Sophie.
Usiadłem obok niej na kanapie i strzepnąłem jakieś okruszki na podłogę.
- Trzeba będzie odkurzyć. No, mów jaki on jest. Będzie coś z tego? - spytałem, wyraźnie widząc że Sophie zależy na tym żebym o to zapytał.
- Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Szczerze mówiąc, chciałabym.
- O proszę... - mruknąłem, bardziej sam do siebie niż do niej – A on? Wyczułaś go?
- Chyba mu się podobam.
Uśmiechnąłem się. Życzyłem Sophie jak najlepiej, zwłaszcza po takim bydlaku jakim był Jimm. Od samego początku nie pałałem do niego sympatią, a teraz, po tym wszystkim, szczerze marzyłem żeby wpadł pod autobus. Rozciągnąłem się wygodnie na kanapie.
- Wiesz, chcę jechać do Paryża.
- Och, a po co? - spytała dziewczyna, ożywiając się.
- No jak to? Po co się jeździ do Paryża?
- Oświadczać się.
- Co?! - zamrugałem oczami ze zdziwienia.
- No oświadczać się. Wszyscy zakochani chcą oświadczać się w Paryżu. I to jeszcze na tej kupie żelastwa. No na tej wieży tam.
- Ale ja się nie chcę oświadczać! - zaprzeczyłem stanowczo.
- No to po co tam się pchasz?
- Jakoś zatęskniłem za tamtym miejscem.
Sophie roześmiała się głośno i klepnęła mnie w udo.
- Nie za miejscem, przyznaj się, tylko za tamtym Francuzikiem!
- Głupia jesteś jak krowa w ciąży – oświadczyłem ponuro – pijany byłem i nic nie pamiętam.
- Jaasne jasne... - rzuciła kpiąco dziewczyna, podnosząc się z kanapy – chcesz kawę?
- No poproszę.
Usiłowałem sobie przypomnieć o jakim Francuzie ona mówi. Owszem. Mój poprzedni pobyt w Paryżu miał podobno jakieś podłoże miłosne, ale nadmierna ilość wina sprawiła, że pamiętałem tylko lotniska. No i Pola Elizejskie, ale tam też byłem pijany, tylko trochę mniej. Żadnego Francuza nie pamiętałem.
- Ej, chodź zobacz... - usłyszałem głos Sophie. Stała przy drzwiach do mojego pokoju.
Podniosłem się i ruszyłem w jej stronę, znów szurając kapciami. Uciszyła mnie, podnosząc palec do ust. Na palcach podszedłem do niej i spoglądając do wnętrza pokoju, parsknąłem śmiechem.
Niall leżał na wznak w poprzek łóżka w jednej skarpetce, dresach i bluzie zaplątanej wokół głowy. Rzeczywiście musiał być zmęczony, skoro zasnął w tak idiotycznej i rzadko spotykanej pozycji. Zatkałem sobie usta dłonią, bo zaczynałem coraz głośniej się śmiać. Zamknąłem drzwi i za Sophie wszedłem do kuchni. Dziewczyna pstryknęła czajnikiem, z szafki wyciągnęła dwa duże kubki w zebrę i oparła się plecami o lodówkę. Odwróciła się do mnie w momencie, kiedy drapałem się po nosie. W jej wzroku dostrzegłem coś dziwnego.
- Czemu ty z nim w ogóle jesteś?
Zbaraniałem totalnie i zastygłem z palcem na czubku nosa. Chryste, a tej co znowu?
- Dlaczego? Co, w ogóle o co chodzi?
- Bo mnie to zastanawia. Czy wy się kochacie?
- A nie widać?
- No właśnie widać. Ale to wszystko jest takie...
- Jakie? - przerwałem jej niegrzecznie, bo zaczynałem się denerwować. Cóż za idiotyczna rozmowa!
- Takie dziwne. Z tego co widzę, wasza miłość ogranicza się do przytulania i całowania wszędzie gdzie popadnie. Zastanawiam się czy to nie jest na pokaz.
Poczułem w gardle, jak rośnie mi przysłowiowa gula. Co to ma być? Przesłuchanie?
- Zdurniałaś do reszty? Skąd ci to przyszło do głowy?
- Nie wiem. Tak jakoś.
Przewróciłem oczami.
- To przyjmij do wiadomości, że skoro nie zasypujemy się czułymi słówkami, nie znaczy że nic między nami nie ma. W naszym przypadku częściej o tym, co jest, świadczy to jak często się wyzywamy, kłócimy czy bijemy. Powinnaś to zauważyć! Mieszkamy razem już ponad rok!
- Tak... - powiedziała powoli Sophie – w sumie masz rację. Przepraszam.
Czajnik zapiszczał na parapecie i dziewczyna zalała kawę. Po pomieszczeniu momentalnie rozległ się zapach kawy. Rzuciłem okiem za okno. Było już ciemno. Nawet nie zauważyłem upływu czasu.
- Dobrze że zrobiłaś taką słabą, ja chyba pójdę spać zaraz.
- No ja właśnie też miałam taki zamiar, jutro mam na rano...
Wypiliśmy kawę na kanapie, prawie nie zamieniając ze sobą słowa. Tknęło mnie przeczucie, że coś dziwnego wisi w powietrzu. Nie wiedziałem co. Dopiłem kawę, wyniosłem kubek do kuchni i wchodząc do pokoju, życzyłem Sophie dobrej nocy. Zamknąłem za sobą drzwi i włączyłem małą, nocną lampkę na wysokiej komodzie w rogu pokoju. Miękkie, przytłumione światło wypełniło róg pomieszczenia, rzucając delikatny blask na całą sypialnie. Przyjrzałem się zwłokom na łóżku. Nie wiem jakim cudem Niall wyplątał się z bluzy, skarpetki też już nie miał. Owinięty w miękką, niebieską kołdrę, spał na lewym boku. Nagle ogarnęło mnie przerażające zmęczenie mimo wypitej przed chwilą kawy. Zgasiłem lampkę i wpakowałem się do łóżka. Pocałowałem Nialla w łopatkę i zasnąłem jak dziecko, bawiąc się jego potwornie jasnymi włosami.



- Wpływ filozofii Platona na świat współczesny da się odczuć...
Porażająco nudny wykład z filozofii spędziłem na bazgraniu bliżej nieokreślonych rysunków na notatkach z poprzednich zajęć. Jedna przypominałaby nawet psa, gdyby nie fakt że miała rogi i wielkiego pączka zamiast nosa. Przyjrzałem się temu dziwnemu stworzeniu z rozbawieniem i spojrzałem w lewo, na Sophie. Swoim zwyczajem siedziała z prawą nogą podwiniętą pod lewe udo i klepała w klawiaturę. Zwykle robiła to z wyraźną niechęcią i znudzeniem, teraz jednak podrywała się nerwowo z każdą otrzymaną wiadomością i rozglądała się w kółko, sprawdzając czy nikt nie patrzy. Wróciłem do swoich rysunków, tworząc karykaturę konia.
- Panna Baxtor raczy powiedzieć nam, cóż takiego odkryła pani w swoim telefonie?
Głos wykładowcy zadziałał na mnie i na Sophie jednakowo. Dziewczyna ze świstem wciągnęła powietrze, rozglądając się wokół oszołomionym wzrokiem, natomiast ja podniosłem gwałtownie głowę znad rysunków i poczułem jak coś strzeliło mi w kręgosłupie. Zerknąłem ukradkowo na Sophie, która wyglądała jakby ktoś strzelił ją w twarz.
Pokręciła przecząco głową. Wykładowca też pokręcił, ale zdecydowanie z niezadowoleniem i pogardą. Nigdy nie lubiłem tego dziada. Wkurzał mnie swoimi wyszukanymi manierami i poczuciem wyższości. Dobrze. Profesor profesorem, ale... na litość boską!
Wykład na szczęście bardzo szybko się skończył, zgarnąłem moje niedorobione, zmutowane rysunki do torby i nie czekając na Sophie, wyszedłem z auli. Oparłem się o ścianę naprzeciw drzwi i czekałem na nią. Czas na papierosa i kawę, zdecydowanie.
- Ty, co ty tak klikałaś namiętnie? - spytałem, kiedy razem z tłumem studentów wyszła z auli.
- Nie, to nic takiego. - odpowiedziała, wyraźnie mnie zbywając.
- No mów!
- Nie. Słuchaj, przepraszam cie bardzo, ale pójdziesz na papierosa sam? Ja muszę... ee.. muszę coś załatwić.
I nie czekając na moją odpowiedź, obróciła się na pięcie i powędrowała przed siebie szybkim krokiem. Stałem jak głupek na środku korytarza z prawdopodobnie bardzo kretyńskim wyrazem twarzy. Złe we mnie wstąpiło. Ruszyłem przed siebie i wychodząc na zewnątrz znowu potrąciłem kogoś w drzwiach. To zaczynało wchodzić mi w nawyk. Nagle przeszła mi ochota na kolejne wykłady z historii Anglii. Z papierosem w ustach i obłędem w oczach ruszyłem na parking, szukając swojego rozpadającego się garbusa.
Trzasnąłem drzwiami, usłyszałem jak kruszy się rdza wewnątrz i opada na dno. Włączyłem silnik i radio i wyjechałem spod uczelni, pakując się prosto w korek. Zapaliłem kolejnego papierosa i z rękoma opartymi na kierownicy, wpatrywałem się w to co dzieje się za tylną szybą stojącego przede mną range rovera.
Nagle zakrztusiłem się dymem tak mocno, że oczy zaszły mi łzami i waląc jedną pięścią w klatkę piersiową, drugą przecierałem łzy. Radio skutecznie zagłuszało moje duszenie się.
Bo otóż, siedząca w czarnym range roverze przede mną, kobieta odwróciła się do tyłu, szukając zapewne torebki na tylnej kanapie. Jakże wielkie było moje zdziwienie, kiedy tą kobietą okazała się moja Sophie. Siedziała co prawda na fotelu pasażera, ale i tak – wozić się takim autem, i to beze mnie? Bezczelność. Postanowiłem ją załatwić. Miejsce po lewej stronie czarnego auta zwolniło się. Był to pas do lewoskrętu, gdzie wcale nie zamierzałem jechać, ale w obecnej sytuacji wszystko było mi jedno. Wcisnąłem gaz i moje małe autko zgrabnie zatrzymało się drzwi w drzwi z czarnym range roverem. Opuściłem szybę i wyciągając rękę przez okno, stuknąłem w drzwi auta obok.
Sophie spojrzała w dół, po czym, jakby nigdy nic odwróciła się do kierowcy. Sekundę potem chyba dotarło do niej, że w tym gracie na dole jestem ja. Przykleiła nos do szyby, wytrzeszczając na mnie oczy. Jakże zabawnie oklapł jej nos, kiedy nie odsuwając go od okna, opuściła szybę na dół.
- Co ty wyprawiasz?!
- Ja? - oburzyłem się, przekrzykując wyjące wszędzie silniki.
- A kto?!
Światło przede mną zmieniło się i musiałem ruszać, bo facet w samochodzie za mną zaczynał się już niecierpliwić i postanowił wykorzystać swój klakson.
- Pogadamy w domu!
Ruszyłem spod świateł, skręcając nie zgodnie z przepisami w prawo, zamiast w lewo, dumnie przejeżdżając pod maską czarnego range rovera. Za kierownicą siedział Harry.


Byłem akurat zajęty wycieraniem rozlanej kawy ze stolika, kiedy usłyszałem że ktoś wchodzi do mieszkania. Spodziewałem się Nialla, który gdzieś polazł, ale w drzwiach pojawiła się Sophie z szerokim uśmiechem na twarzy. Przyglądałem się jej z zainteresowaniem i brudną szmatą w ręku. Nie zamykając drzwi, powiesiła płaszcz na wieszaku i wystawiła głowę na korytarz. Chwilę później w drzwiach pojawiła się burza loków i zielone oczy. Harry. Czego to chciało w moim domu? Przez myśl zdążyło mi przelecieć że wyglądam raczej nie specjalnie. Szare, dresowe spodnie, wielka rozciągnięta bluza Nialla i stara koszulka. Plus wichura na głowie i brudna szmata w ręku. Słodko.
Nie zdążyłem pomyśleć o niczym więcej, bo chłopak podszedł do mnie i uścisnął mi dłoń na powitanie. Rzuciłem Sophie jednoznaczne spojrzenie i powędrowałem do kuchni.
- Czego wy tu szukacie? - spytałem niezbyt uprzejmie.
- A co, nie możemy przyjść czasami?
- No ale znasz go dopiero... ile? Tydzień! I już do domu?
- A mam ci przypomnieć jak było z blondasem? - rząchnęła się Sophie, patrząc na mnie z wyrzutem.
- Dobra. Ale.. ale... - zająknąłem się, tracąc jakiekolwiek sensowne argumenty.
Sophie wyraźnie dała mi do zrozumienia, że to koniec rozmowy. Jak zwykle, miałem ochotę zrobić jej awanturę. A wyszło jedno wielkie nic. Moje wyrzuty sumienia przerwał Niall, który wsadził głowę do kuchni. Miał mokre włosy i ogólnie wyglądał jak siódme nieszczęście.
- Kto to jest i czemu siedzi na moim fotelu? - spytał, ocierając czoło z wody.
- To jest Harry, nowa miłość Sophie. - odpowiedziałem jadowicie, lustrując Sophie wzrokiem.
- Żadna nowa miłość! To po prostu... kolega.
- A ty czemu jesteś taki mokry? Zamknęli most i musiałeś przedzierać się przez Tamizę wpław? - zapytałem blondyna.
- Deszcz pada, jakbyś nie zauważył.
Wyjrzałem przez okno. Rzeczywiście, lało jak z cebra. Jak mogłem to ominąć?
- A faktycznie. W każdym razie – zwróciłem się do Sophie – długo tu zamierzacie siedzieć? Miałem zamiar odkurzyć.
- Odkurzać?! Ty?! - zdziwił się Niall.
- Milcz, plastiku! Sophie, gadaj.
- Nie wiem. Jutro odkurzysz.
I nie zawracając sobie głowy dalszą rozmową z nami, wyszła z kuchni, zostawiając mnie z wyjątkowo głupią miną. Od rozmyślań, jak odkurzać, nie przeszkadzając im w rozmowie, wyrwały mnie dziwne dźwięki dobiegające od strony lodówki. No tak. Znowu zgłodniał.
- Czy Ty możesz mi wyjaśnić, dlaczego ty tyle żresz?
- Bo tak – odpowiedział wymijająco blondyn z ustami zapchanymi żółtym serem.
Nagle coś złego we mnie wstąpiło. Biorąc pod uwagę fakt, że moje ciągoty do Paryża nabierały na sile, postanowiłem poszukać biletów. A że komputer miałem w salonie, tam gdzie przesiadywały te dwie papużki, kwestią rzeczy musiałem się tam zmaterializować. Zrobiłem sobie wielki kubek kawy i bezczelnie, nucąc coś pod nosem, wparadowałem do salonu i z głośnym szurnięciem odsunąłem krzesło. Posadziłem tyłek na miękkiej poduszce i wciąż śpiewając pod nosem, zacząłem szukać idealnego połączenia. Wyczułem na plecach karcące spojrzenie Sophie. Siorbnąłem głośno i z jadowitym uśmiechem odwróciłem się do dziewczyny i Harry'ego.
Dostałem zawału, bo moja przyjaciółka leżała rozwalona na kanapie z nogami przerzuconymi przez kolana chłopaka. Jakby tego było mało, trzymali się za ręce i wpatrywali w siebie tak głodnym wzrokiem, jakim patrzy afrykańskie dziecko na kilogram mięsa. Skrzywiłem się wymownie i chrząknąłem.
Sophie machnęła głową dziwnie, rzucając mi kolejne mordercze spojrzenie. Wyszczerzyłem zęby w szerokim uśmiechu.
- Co tam? - zapytałem podejrzanie uprzejmie, podnosząc kubek do ust.
Harry wyraźnie się zmieszał moją obecnością, natomiast Sophie już wyczuwała co się dzieje. Nie wiem dlaczego, ten człowiek jakoś działał mi na nerwy samą swoją obecnością. Przeważnie nikogo nie oceniałem, starałem się nie wyciągać pochopnych wniosków. Zawsze starałem się wyznawać zasadę miss universe „kocham wszystkich ludzi” ale tym razem, do cholery, po prostu nie byłem w stanie! Nie wiem dlaczego ten człowiek tak mnie denerwował. Myślę że mógł mieć na to wpływ jego czarny Range Rover, którego szczerze mu zazdrościłem. Ale mniejsza o to, Jeremy Clarkson ma Forda GT40, którego też mu zazdroszczę, a ubóstwiam tego człowieka do granic możliwości. Nie nie, nienawiść z powodu samochodu zdecydowanie odpadała.
- Kochanie, czy ty musisz tu teraz przebywać i marnować moje powietrze? - spytała uprzejmie Sophie, spoglądając na mnie z kanapy ze spojrzeniem, które jasno mówiło że mam się wynosić.
- Oh, wybacz. Harry, mam nadzieję że ci nie przeszkadzam? - spytałem, drapiąc się bezczelnie po brzuchu. Z łazienki dało się słyszeć szum odkręcanej wody. Niall.
- Nie, w porządku... - bąknął zielonooki, unikając mojego pełnego złości spojrzenia.
- Cicho – uciszyła go Sophie, patrząc na mnie – Idź precz. Proszę, idź precz.
- Zaraz, bilety kupię i pójdę – powiedziałem, bo osiągnąłem już swój cel i spokojnie mogłem się wycofać z pola bitwy.
- Jakie bilety? - spytała dziewczyna, prostując się i przyglądając się mi z zainteresowaniem – Idziemy do teatru?
- Oszalałaś? Do Paryża.
- Lecimy do Paryża?! - zawyła radośnie, całkowicie zapominając o Harry'm.
- Nie my. Ja.
Wszystkie emocje wyfrunęły z niej w ułamku sekundy. Podeszła do mnie, wyrwała mi kubek z ręki i łapiąc mnie za ramie, zaciągnęła do kuchni.
- Siedź tu i nie przeszkadzaj, cholero, bo cie zatłukę.
- Dobra dobra. Uspokój się i nie rób scen.
Mruknęła coś, co zapewne było bardzo obraźliwe i wypadła na korytarz. Otworzyłem balkonowe drzwi i wyszedłem na zewnątrz. Poczułem jak jesienne powietrze wdziera mi się do płuc i wypełnia je dziwną radością. Całe szczęście że ten balkon miał zadaszenie, inaczej już byłbym cały mokry. Lało jak z cebra i najwyraźniej nie miało zamiaru przestać.
Zorientowałem się że zostawiłem w salonie kawę. Ale fakt, że wracając tam, narażałbym się na śmierć z ręki Sophie skutecznie hamował mnie przed powrotem po kubek. Oparłem się o zimną balustradę i głęboko oddychając, przyglądałem się jak facet, dowożący towar do sklepu na dole zrzuca z samochodu skrzynkę z jakimiś butelkami. Nie muszę chyba mówić, że z butelek nie zostało absolutnie nic a jesienne powietrze przecięła wiązanka tak odrażających słów, że nawet mi zwiędły uszy, a często nie przebierałem w słowach.
Zrobiło mi się zimno, i na palcach powędrowałem do swojego pokoju. Uwaliłem się na łóżku i kontemplowałem dziurę w suficie, która powstała kiedy otwierałem szampana pół roku temu. Jakoś nikomu nie spieszyło się żeby ten sufit naprawić. Póki całkowicie się nie zarwał, mógł być dziurawy tak, jak mu się podobało. Przez głowę przelatywały mi setki myśli, gdzie zdecydowana większość z nich dotyczyła Paryża. Przez tego Harry'ego nie zdążyłem zabukować biletów, co bardzo mi się nie podobało. No ludzie. Żebym we własnym domu musiał się usuwać z pola widzenia, bo Sophie coś się nie podoba. Mi się nie podobał jej nowy wynalazek w postaci tego chłopaka, a nie wywaliłem go za drzwi. Ona – owszem, nałożyła na mnie jakiś cholerny areszt domowy. Ziewnąłem potężnie i przewróciłem się na brzuch. Może przynajmniej spać mi wolno?
Odpływałem już w błogi sen, kiedy nagle coś ciężkiego rzuciło mi się na plecy. Poczułem, jak strzela mi w kręgosłupie i skrzywiłem się, próbując odwrócić się znowu na plecy. Półprzytomny, usłyszałem cichy rechot i poczułem ugryzienie w szyję. Znowu ten cholernik!
Wtuliłem twarz w poduszkę.
- Daj mi spokój... - wymamrotałem w miękki materiał.
- Nie spać! Nie spać! - krzyczał Niall, podskakując mi na plecach.
Jezu, jak on mnie nie połamie kiedyś to będzie po prostu najzwyczajniejszy cud. Przez długi czas zdążyłem już nauczyć się, że to jest jego ulubiona rozrywka, zaraz po jedzeniu. Włazić mi na plecy i usiłować połamać mi kręgosłup. Tak to jest, jak się ma jakieś cholerne ADHD.
- Nie śpię – zaprotestowałem – kręgosłup mi pęka, złaź ze mnie.
Odpowiedziało mi kpiące parsknięcie i kolejna seria podskoków. Tego już za wiele. Podniosłem się na rękach, zrzucając go z siebie. Odwróciłem się i zobaczyłem dwie białe skarpetki sterczące za łóżkiem.
„Oho, ale ja mam siłę. Z łóżka go zrzuciłem!” - pomyślałem ucieszony.
Uśmiechnąłem się tryumfalnie. Przeczołgałem się na koniec łóżka i spojrzałem w dół, gdzie ze zdziwioną miną leżał blondyn, do którego chyba jeszcze nie dotarło to co się stało.
- I co, przestaniesz? - spytałem.
Szeroki uśmiech odsłonił białe zęby przyozdobione aparatem ortodontycznym. Jeśli myślałem, że przestanie, grubo się myliłem. Nie zwracając uwagi na zwłoki leżące na podłodze, zlazłem z łóżka i powędrowałem do kuchni. W tym domu można oszaleć. Albo wyrzucają cie z pokoju. Albo nie dają ci spać. Albo łamią ci wszystkie kości. Przyrzekłem sobie w duchu że przy pierwszej lepszej okazji się stąd wyprowadzę i będę całymi dniami spał. Na kanapie w salonie. I nikt, absolutnie nikt nie będzie po mnie skakał w najmniej oczekiwanym momencie.
Nalewałem sobie akurat kolejną kawę, kiedy usłyszałem trzaśnięcie wejściowych drzwi. Albo Sophie przyprowadziła sobie kolejnego znajomego, albo Harry poszedł precz. Liczyłem na opcję numer dwa. Ulżyło mi, kiedy w kuchennych drzwiach pojawiła się Sophie bez towarzysza.
- Co to za hałasy były?
- Jakie? - spytałem, nie bardzo wiedząc o czym ona mówi.
- No jakąś chwilę temu. Coś spadło. Co zepsułeś?
- Niall'a.
- Co?! - wytrzeszczyła na mnie oczy dziewczyna.
- No co? Spadł z łóżka.
- Jezu... - mruknęła, wywracając oczami – te wasze seksy...
- Żadne seksy! - zaprotestowałem gwałtownie, wylewając kawę na podłogę – To nie był seks!
Sophie schyliła się i zaczęła grzebać w lodówce. W oczach mignął mi czerwony ślad na jej szyi. Postanowiłem się tego uczepić.
- Zresztą, ja widzę że to nie my uprawialiśmy cokolwiek... - rzuciłem jadowicie.
- Co!?
- No właśnie to.
Sophie zorientowała się chyba o czym mówię i zerknęła w lustrzany kafelek nad zlewem, jedyny taki jaki był w tym mieszkaniu. Złapała się za szyję z paniką w oczach.
- O Chryste! To zejdzie? To zejdzie, prawda!? Zejdzie! Musi zejść, no ludzie...
Zarechotałem tak podle, jak tylko umiałem najbardziej. Dziewczyna rzuciła mi mordercze spojrzenie. Mruknęła coś pod nosem i poszła do łazienki. Za oknem panował już wieczorny mrok.

7 komentarzy:

  1. Ohoo, czekam na ciąg dalszy. Dziwna ta relacja pomiędzy chłopakami. Mam wrażenie, że Niall go irytuje..
    Lp

    OdpowiedzUsuń
  2. nie wiem czemu masz tak mało komentarzy, piszesz genialnie, po prostu tego nie doceniają. czekam na następną część.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo dobry rozdział ;D Ja także czekam na ciąg dalszy (i to niecierpliwe) xd

    OdpowiedzUsuń
  4. Niesamowity styl pisania. Zapraszamy także na nasze wypociny ^^ http://heartaddictedto1d.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Przeczytałam wszystkie opowiadania jakie znalazły się na tym blogu i jestem pod wielkim wrażeniem, naprawdę. Masz oryginalny styl pisarski, poznałabym go chyba wszędzie; te zwroty, fabuła. Miałam dość już czytania opowiadań, w których jeden z członków 1D podchodził do dziewczyny i mówił jej, że nie wierzył w miłość od pierwszego wejrzenia, ale już wierzy, przywróciłeś mi wiarę w ludzkość ;DD nie podoba mi się tylko jak przedstawiasz relacje między chłopakami, którzy występują w Twoim opowiadaniu jako para. Wygłupy, przezywanie się - owszem, ale nie cały czas, myślę, że przydałoby się jakieś urozmaicenie w ich postrzeganiu siebie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Super~!! Zazdroszczę talentu. ^^ Będę cię śledzic, a tym czasem zapraszam na mojego bloga o 1D:
    http://koszmarwbajke.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. uwielbiam twojego bloga, proszę kontynuuj pisanie, bardzo chciałabym zobaczyc koleny twój post. <3 <3

    ps. zostałes nominowany: http://koszmarwbajke.blogspot.com/p/nominacja.html

    OdpowiedzUsuń