poniedziałek, 12 marca 2012

Trasa od zaplecza - rozdział czwarty.






Siedziałem w tych hotelowych krzakach z aparatem i z zapałem dokumentowałem każdą sekundę podejrzanej randki. Śmierdziało mi tu coś na kilometr. Nie wiedziałem jeszcze co to jest dokładnie, ale było absolutnie jasne że coś jest nie w porządku.
Agata wpatrywała się w chłopaka głodnym wzrokiem. Takie spojrzenie kojarzy mi się z głodnymi kambodżańskimi dziećmi i ich reakcja na widok bochenka chleba, czy co oni tam jedzą. Harry natomiast był zupełnie normalny, nie przejawiał żadnych wybuchów emocji.
Tupałem w tej gęstej roślinności z niecierpliwością i czekałem aż zacznie się coś dziać. Dobra, Agata była moją przyjaciółką, Harry od niedawna dobrym kumplem. Ale poczułem się w stu procentach w pracy, w końcu byłem dziennikarzem. Czułem się jakby ta dwójka siedząca w pięknej restauracji była dla mnie zupełnie obca, nie różnili się w zupełności od ludzi, którym normalnie robię zdjęcia ukryty w innych krzakach czy czymkolwiek.
Opamiętałem się dopiero, kiedy gdzieś zza moich pleców usłyszałem kasłanie. Odwróciłem się i z roztargnieniem spojrzałem na kelnera który stał przy stoliku z rachunkiem i patrzył na mnie spojrzeniem, które wyraźnie mówiło że moje zachowanie jest wybitnie nie na miejscu i zaraz mnie wyrzuci. Przyłożyłem palec do ust i podszedłem do kelnera. Szeptem wyjaśniłem mu co robię i gdzie pracuję, pokazałem mu nawet przepustkę która obowiązywała wszędzie gdzie kręcili się chłopcy z One Direction a z którą się nie rozstawałem. Widać było mu to za mało. Już otwierał gębę żeby coś powiedzieć, kiedy wcisnąłem mu w rękę pięćdziesięcio dolarowy banknot. Uśmiechnął się i poszedł precz. Zdążyłem tylko pomyśleć, że łapówkarstwo zaraz wejdzie mi w nałóg. Wróciłem do moich krzaków i z przerażeniem stwierdziłem, że ani Agaty, ani Hazzy już tam nie ma. Złapałem się za głowę i łapiąc bluzę z krzesła wybiegłem z restauracji. Rozejrzałem się po wielkim hotelowym holu w poszukiwaniu mojej tajemniczej pary. Swoją drogą, zastanawiająca jest ta amerykańska megalomania. Wszystko muszą mieć największe. Postanowiłem później zastanowić się nad tym faktem.
Nie miałem zielonego pojęcia, gdzie oni mogli zniknąć. Chicagowski Hilton był tak wielki, że z powodzeniem mogłem ich szukać, a nie znalazłbym ich pewnie do śmierci. Zły na siebie podszedłem do windy i pstryknąłem guzik przyzywający kabinę. Stałem tak, dłubiąc coś w aparacie, kiedy usłyszałem za sobą pisk. Odwróciłem się z aparatem gotowym do strzału i zobaczyłem jakąś dziewczynę wypychaną z holu przez ochroniarza. Kilka metrów dalej stała Agata i Harry. Nie wiem czy mnie zauważyli czy nie, jednak nie dali po sobie niczego poznać i zniknęli w korytarzu prowadzącym – jak się potem okazało – do hotelowego ogrodu w którym mieściła się kolejna kawiarnia. Poczułem się jak myśliwy na polowaniu.
- Teraz was mam... - mruknąłem do siebie. Angielski zaczął zastępować polski, nawet z Agatą coraz częściej odchodziliśmy od ojczystego języka. Przebywanie wśród ludzi którzy mówią tylko po angielsku niejako wymusza przestawienie się. Byliśmy w zdecydowanej mniejszości, więc musieliśmy się dostosować do panujących warunków. Moje filozoficzne przemyślenia przerwało pytanie, które zadziałało na mnie jak kubeł zimnej wody.
- Kogo masz?
Odwróciłem się bardzo zdziwiony i zobaczyłem wyszczerzoną gębuchę Liama. Matko święta, jak tu siedzę, że nie wiedziałem kto to jest, tak się skupiłem na polowaniu na Agatę i Harry'ego. Chwilę mi zajęło zanim zrozumiałem że to on.
- Ich, tamtych tam... - powiedziałem niezbyt inteligentnie – ty, powiedz mi, o co chodzi z Harry'm?
- Co?
- No bo on coś z Agatą.
- Serio?!
- No patrz... - włączyłem podgląd zdjęć i pokazałem mu te, które zrobiłem siedząc w krzakach w restauracji.
- Hmmmmm... - zamyślił się chłopak – nie wiem o co tu chodzi. Jak coś będziesz wiedział, to daj znać, ja idę popływać.
Pomachał mi ręcznikiem i poszedł precz a ja jak torpeda ruszyłem za Agatą i Harry'm.
Pomyślałem sobie że jak tak dalej będzie, to nigdy ich nie złapię, bo wciąż ktoś mi przeszkadza. Coś tknęło mnie że może warto by poleźć za Liamem na ten basen, takich zdjęć jeszcze nigdzie nie widziałem, ale coś mi podpowiadało żeby jednak drążyć temat tej dwójki, która znowu zniknęła mi z oczu. A ja znowu się zdenerwowałem.
Idąc dość szybkim krokiem przez potężny i pięknie zdobiony korytarz napatoczyłem się na pokojówkę. Wyglądała mi na jakąś Meksykankę lub Brazylijkę. Spytałem ją czy nie widziała tutaj gdzieś pary i dużej ilości włosów. Odpowiedziała mi po angielsku, ale z takim zabawnym akcentem i szykiem zdania, że mało brakowało a udusiłbym się tam ze śmiechu. Po naszemu brzmiało to mniej więcej tak: Pan, szli tam, pan, duże włosy, piękna kobieta, chuda, piękna, duże włosy. I na koniec swoim tłustym latynoskim paluchem pokazała mi kierunek. Podziękowałem, wciąż dusząc się ze śmiechu i prawie pobiegłem we wskazanym przez nią kierunku. Dopadłem jakichś drzwi, przez które musiałem przejść żeby w ogóle móc iść prosto. Otworzyłem je i mało mnie nie zatkało. W niewielkiej ogrodowej kawiarni nie było nikogo oprócz Harry'ego i Agaty, mojej zwierzyny łownej. Pomijam już fakt, że sama kawiarnia była tak urokliwa, że gdyby nie mój upór wyjaśnienia całej zagadki, pewnie machnąłbym na wszystko ręką i kontemplował piękno tego miejsca. Niestety, fakt że to miejsce było tak niewielkie, przyczynił się do tego że zauważyli mnie od razu a Agata wbiła we mnie pytające spojrzenie. Nie miałem wyjścia, musiałem zacząć ściemniać.
- Co ty tu robisz?
- Zwiedzam. Nie mam co robić, to zwiedzam.
- Z aparatem? I to akurat tu gdzie my jesteśmy?
- Zbieg okoliczności.
Agata świdrowała mnie spojrzeniem, natomiast Harry wyraźnie spoważniał i zaczął bawić się guzikiem swetra. Do diabła, co tu jest grane?! Mój dziennikarski instynkt jednak wciąż działał i jednocześnie rozmawiając z Agatą, rozglądałem się delikatnie po kawiarni żeby znaleźć sobie miejsce, w którym mógłbym się schować i wciąż ich obserwować. W oko wpadła mi wielka kępa jakichś kosmicznych chwastów za którą była żeliwna ławka. Tam byłoby dobrze, tylko jak ja się mam tam dostać nie zwracając na siebie uwagi?
- Akurat, zbieg okoliczności. Łazisz za nami?
- Właśnie... - mruknął pod nosem Harry.
- Nie! W żadnym wypadku, nie mam co robić? - zaprotestowałem, kłamiąc jak z nut. Głupio mi się zrobiło, w końcu okłamuję znajomych. Szybko jednak minęły mi wyrzuty sumienia, bo przypomniałem sobie że za to wszystko mi płacą.
- To co tu robisz? - Agata nie odpuszczała. Ta małpa nigdy nie dawała za wygraną.
Musiałem szybko działać, bo grunt palił mi się pod nogami.
- Szukam basenu.
- Bez niczego? Będziesz kąpał się w aparacie? - rzuciła dziewczyna kąśliwie. Harry znów wymownie milczał.
- Nie będę się kąpał, oślico. Liam miał być na basenie. Mieliśmy robić zdjęcia.
Chyba tego nie łyknęła. A ja wciąż zastanawiałem się jak schować się za tymi chwastami i czatować tam z aparatem.
Nie wiem jak długo wpatrywałem się w te krzaki, ale w końcu dotarło do mnie że Agata z Harry'm gdzieś idą. No to koniec, przepadło. Teraz jestem spalony i nie mogę za nimi tak bezczelnie chodzić. Wkurzony sam na siebie poszedłem na basen, z braku zajęcia zrobić zdjęcia Liamowi. Może coś się nada.

Sobota, 16:32, mój pokój w chicagowskim Hiltonie.

Łupnąłem drzwiami zły do granic możliwości. Rzuciłem okiem na pokój i zobaczyłem siedzącą na łóżku Agatę z laptopem na kolanach. Kiedy dziewczyna spojrzała na mnie, jej oczy zrobiły się wielkie jak monety pięciozłotowe.
- Jezu kochany, co ci się stało?
Nie odpowiedziałem tylko wszedłem do łazienki i złapałem ręcznik. Woda ciekła ze mnie strumieniami. Mokre miałem wszystko co tylko mogłem mieć mokre. Jakimś cudem aparat był suchy. Od tamtego momentu serio zacząłem wierzyć w cuda. Chodząc w kółko po łazience i parskając wodą kapiącą mi z włosów prosto na twarz, słyszałem jak woda przelewa mi się w butach.
- Mokry jestem. - rzuciłem filozoficznie.
- To widzę! Co, pada? Gdzie byłeś? - powiedziała Agata wyciągając szyję i patrząc w okno.
- Sama padasz! To te głupki, do basenu mnie wrzucili...
- Jakie głupki?
- Louis z Liamem! No ja ich zabiję... - mamrotałem, próbując zdjąć mokre spodnie które przykleiły się do mnie jakbym wysmarował się super glue.
- I ja tego nie widziałam?!
- Dobrze że nie widziałaś.
- Nie dobrze! To musiało być mega...!
Nie odpowiedziałem, tylko rzuciłem w nią mokrymi spodniami, które z plaśnięciem wylądowały na jej głowie. Machnęła w powietrzu rękoma, spadła z łóżka i zaczęła krzyczeć że jestem głupi. Dostałem takiego ataku śmiechu, że mało się nie udusiłem. Zza wielkiego łóżka widać było tylko jej nogi i słychać było soczystą wiązankę przekleństw we wszystkich znanych jej językach, a trochę tego było. Nie czekając aż wyplącze się z moich mokrych spodni, włączyłem suszarkę i z przyjemnością suszyłem sobie włosy.
- Czy ty jesteś tak głupi naprawdę czy ci za to płacą!? Mokre włosy teraz mam, będę miała szopę... - lamentowała Agata, włażąc mi do łazienki.
- Co mnie to obchodzi? Trzeba było się nie śmiać ze mnie, teraz wiesz jak to się kończy.
- Japa, bo cie trzasnę, dawaj tą suszarkę. I spodnie ubierz, bo się dziwnie czuję przy... - urwała, bo w pokoju rozległ się tak potężny rechot, że zatrzęsły się ściany. Spojrzałem w głąb pomieszczenia, na środku którego stał Niall i pokładał się ze śmiechu.
- Czego? - rzuciłem.
- No... chciałem... Słodki Jezu, jak wy wyglądacie – sapał w przerwach między wybuchami śmiechu.
Rzeczywiście, musieliśmy wyglądać w rzeczywistości bardzo dziwnie. Ja w samych – za przeproszeniem – gaciach, i to jeszcze w króliki w czapkach świętego Mikołaja i mokrej bluzce z włosami ociekającymi wodą, Agata dmuchająca sobie w twarz suszarką i morderstwem w oczach... Widok musiał być naprawdę ciekawy.
Postanowiłem że będę karał wszystkich, którzy się ze mnie śmieją. Na moich ustach pojawił się mściwy i do bólu złośliwy uśmiech, kiedy ruszyłem w stronę Horana. Chyba przeczuwał, że zaraz stanie mu się wybitna krzywda, bo przestał się śmiać, a zamiast radości na jego twarzy pojawiło się przerażenie.
- Chodź tu do mnie, jak ja cie dawno nie widziałem... - powiedziałem, rozpościerając ramiona – chodź do Arturka, przytulę cie...
- Nie! Jesteś mokry!
Protesty blondyna zdziałały tyle co nic i w końcu on też był cały mokry. Staliśmy tam we trójkę jak taki tercet uciekinierów z psychiatryka i śmialiśmy się do wypęku. I jak na złość w tym momencie do pokoju wpadł zadowolony Lou, który chyba musiał czaić się za drzwiami. Lou i jego aparat. Pstryknął kilka zdjęć, spojrzał na wyświetlacz i dławiąc się ze śmiechu, w radosnych podskokach opuścił nasz pokój.
- Idę się przebrać – rzucił Niall – a ty przyjdź potem do nas, Harry chce coś od ciebie – zwrócił się do mnie.
- Dobra, czekaj, ogarnę się.


Wysuszyłem łeb do końca, ubrałem suche ciuchy i poszedłem do pokoju chłopaków. Zapukałem, usłyszałem znajome „enter” więc wszedłem.
- Zanim posadzisz dupę to poczekaj, idziemy gdzieś, tu się nie da gadać – dostałem słowami Harry'ego w twarz.
- No ok. Gdzie?
- Gdziekolwiek.
Zjechaliśmy windą na sam dół. Sądziłem że Harry skieruje się do restauracji albo gdziekolwiek w hotelu. Natomiast on podszedł prosto do drzwi wejściowych. Odźwierny wypuścił nas na zewnątrz.



Sobota, 18:39, Starbucks Caffe, Chicago.





- Powiedz mi o co chodzi.
Wpatrywałem się w porażająco zielone oczy Styles'a jakbym oczekiwał, że znajdę tam przepis na nieśmiertelność. I po raz kolejny nie widziałem tam nic. Przyłapałem się nawet na tym że te oczy zaczynały mi się podobać. Szybko wyrzuciłem tą myśl z głowy.
Harry milczał nad kubkiem kawy.
- Ej. Chciałeś ze mną porozmawiać. A nie powiedziałeś jeszcze nic.
- Bo nie wiem od czego zacząć.
- Może od początku? - podsunąłem.
Poprawił grzywkę i przyjrzał mi się uważnie.
- Pamiętasz jak próbowałeś ze mną rozmawiać w samolocie?
- Wtedy co zaplątałeś się w sweter?
- Tak, wtedy – Harry lekko się uśmiechnął – to właśnie wtedy...
Urwał, chowając twarz w wielkim kubku. Znowu wielkie, w tej Ameryce wszystko było wielkie.
Milczałem, czekając na dalszy ciąg. Siorbnąłem gorącej, czekoladowej latte.
- Chodzi o Agatę, prawda? - spytałem w końcu, bo to milczenie mnie irytowało.
- Tak...
- No mów Haroldzie, mów.
- Nie mów tak do mnie!
- Wybacz – mruknąłem, wycierając chusteczką kawę która wylała mi się na stolik.
- W każdym razie... nie wiesz czy ona coś czuje do mnie?
Mało się nie udławiłem tą czekoladową kawą.
- No jak to? A to w restauracji? To nie był wystarczający dowód?!
- No właśnie... bo sprawa jest trochę inna.
Zaciekawiłem się i poczułem jakieś mrowienie w brzuchu. Jak za każdym razem, kiedy miało się wydarzyć coś ciekawego. Za oknem przejechała wielka ciężarówka i narobiła takiego hałasu, że zatrzęsły się lampy na suficie.
- Jaka? O co chodzi?
- Bo ona jest strasznie zaborcza. Umówiłem się z nią wtedy bo mówiła że to tylko wywiad. Że nic prywatnego, że sprawy służbowe. Lubię was i chciałem wam pomóc, ale...
- Ale co? - wtrąciłem, bo zżerała mnie ciekawość.
- Ale ja do niej nic nie czuję.
Zamyśliłem się. To dziwne jest, nigdy nie rozumiałem związków. Ani niczego z tym związanego.
- A co, jest inna?
- Nie.
- No to w czym problem?
- Bo ja się skupiam na kimś innym... - bąknął Styles cicho.
- No pytałem czy jest inna, to powiedziałeś że nie. Zdecyduj się!
Pierwszy raz w zielonych oczach Harry'ego zobaczyłem coś, co potrafiłem rozszyfrować. Przeraziłem się. Chryste panie! Nie wierzę. To było nie do pomyślenia. Szlag mnie jasny prawie trafił.
- Aha...
Harry wciąż patrzył na mnie smutnym wzrokiem. Pierwszy raz w życiu poczułem że coś ściska mnie za gardło. I nie jest to ani wściekła gwiazda, której próbowałem zrobić zdjęcia, ani pasek aparatu który zaplątał się o jakąś gałąź. To przez to zielone. Przez tą zieleń, która była totalnie rozbrajająca. Poczułem się strasznie dziwnie.
- Nie wiem co powiedzieć.
Zielone oczy wciąż wpatrywały się we mnie z tak niesamowitą szczerością, że mnie zatkało. Totalnie nie wiedziałem co powiedzieć, byłem jakby obok tego wszystkiego, totalna abstrakcja, brak jakichkolwiek pomysłów na reakcje. A żeby mnie chyba całkowicie rozbroić pierwszy raz zobaczyłem naprawdę szczery uśmiech na twarzy Harry'ego. Chryste panie, że ja tam nie padłem na zawał serca to był chyba jakiś cud boski. Przeszła przeze mnie fala gorąca. Nigdy nie byłem w takiej sytuacji. Co ja mu miałem powiedzieć?
- Nie musisz nic mówić. Rozumiem że to może wydać ci się dziwne...
- Dziwne? Ja tu zaraz zejdę na serce...!
- Serio?
To pytanie mnie zdenerwowało. Nie, na niby. Żartuję sobie. Jest prima aprilis. Albo upadłem na głowę. No oczywiście że serio, ty lokowany zielonooki potworze!
- Harry, ale wiesz... bo to jest takie... inne? - odpowiedziałem pytająco, unikając jego spojrzenia.
Za drzwiami coś się działo, jakaś szamotanina, krzyk. Spojrzałem przez szklane drzwi kawiarni. Kilkadziesiąt dziewczyn z plakatami i transparentami szturmowało drzwi kafejki. Dostępu do niej bronił tylko chudy kelner i jakaś dziewczyna, która wsadziła w klamki swoją parasolkę i zapierała się o drzwi plecami. Przypomniało mi się że nie ma z nami ochrony.
- Fuck... - rozległo się ciche, ale bardzo wyraźne przekleństwo.
Rozumiałem Harry'ego, bo te dziewczyny były nieprzewidywalne. Doznałem olśnienia.
- Czas na zabawę, Harry. Wstawaj.
Spojrzał na mnie zdziwiony, ale wstał i poszedł za mną. Podeszliśmy do kasy, za którą stała bardzo ładna dziewczyna. Kawę zamawiał Harry, więc jej wcześniej nie widziałem. Było w niej coś znajomego. Nie wiedziałem co.
Nagle rozpromieniła się na mój widok, co mnie zdziwiło jeszcze bardziej, bo myślałem że to raczej Harry tak działa na kobiety.
- Pan Artur?! - zapytała po polsku.
Chryste panie. Na drugim końcu świata spotkałem rodaczkę. Ale w końcu to było Chicago. To było więcej Polaków niż rodowitych Amerykanów. Zdziwiłem się że też wcześniej nie spotkałem nikogo z Polski. Skąd ona mnie znała? Nie ważne.
- Tak, to ja, posłuchaj... jest tu tylne wyjście?
- Jest, oczywiście że jest.
- Możemy nim wyjść?
Spojrzała na mnie niepewnie, potem na Harry'ego i więcej widocznie nie trzeba jej było.
- Tak, oczywiście, proszę tędy.
- Nie, zrobimy to inaczej. Tam jest dojazd? Żeby zmieścił się samochód?
- Jest...
Cały czas rozmawialiśmy po polsku. Jakże miło było znowu usłyszeć rodzimy język.
- Zrobimy tak. Harry, idź z... jak się pani nazywa?
- Monika.
- Idź z Moniką, ona ciebie wypuści tyłem. Ja pójdę powalczyć z tymi szalonymi dziewczynami, wezmę taksówkę i tam z tyłu wsiądziesz. Zrozumiano?
Harry nie wydawał się do końca przekonany do mojego pomysłu. Ale jeśli wyszedłby ze mną głównym wejściem, te dziewczyny rozszarpały by go na strzępy. Nie było innego wyjścia.
- Dobra. Poradzisz sobie?
- Człowieku, byłem w Iraku i Afganistanie. Te wariatki to jest nic w porównaniu z Talibami.
- No ok.
- Monika, mam u ciebie dług wdzięczności, naprawdę, przyjdę tutaj za jakiś czas i porozmawiamy – powiedziałem do dziewczyny po polsku. Uśmiechnęła się szeroko i wyprowadziła Harry'ego tylnym wejściem.
Spojrzałem przez szklane drzwi na tłum dziewczyn, który podejrzanie się zwiększył. Pomyślałem sobie, że może ten Irak i Afganistan nie był taki straszny, bo w porównaniu do obecnej sytuacji, wtedy nie czułem strachu, tylko podekscytowanie.
Poprosiłem biednego, opadającego już z sił kelnera żeby mnie wypuścił. Przecisnąłem się przez szparę w drzwiach i momentalnie znalazłem się w samym środku piekła. Hałas jaki emitowały te dziewczyny przerastał chyba wszystkie maszyny wynalezione przez człowieka. Pomyślałem że zaraz zwariuję. Ale najgorzej jest się zatrzymać. Pchałem się więc naprzód i udało mi się wydrzeć z tłumu szalonych nastolatek. Szczęście mi dopisywało, bo akurat przede mną ktoś wysiadał z taksówki. Wsiadłem do niej szybko. Potem wszystko poszło już zgodnie z planem.





Sobota, 22:48, mój pokój w Chicago Hilton.

Leżałem na łóżku gapiąc się w sufit i zastanawiając się nad całym dzisiejszym dniem. Dniem, który już na zawsze miał zapisać się w mojej pamięci. Nie codziennie zdarza się takie coś jak mi dzisiaj. Wciąż nie bardzo wierzyłem w to wszystko, może to był jakiś żart, może to Agata postanowiła mnie zrobić w konia? Ugadali się razem i teraz wszyscy robią sobie ze mnie jaja.
Stałem akurat przy barku, szukając jakiegoś znanego mi alkoholu. Nie piłem dużo, ale w takiej sytuacji jak ta, bezwzględnie mi się należało. Znalazłem Johny Walker'a, czerwony, ale może być. Wlałem sobie dość pokaźną szklankę. I w tym momencie weszła do pokoju Agata, z dziwnymi wypiekami na twarzy. Zastanawiałem się gdzie ją poniosło. W końcu wróciłem do hotelu jakieś półtorej godziny temu. Jej nigdzie nie widziałem.
Spojrzała na mnie nieprzytomnie i trochę jakby z wyrzutem.
- Czemu nie śpisz? I co ci jest? Pijesz?
Popatrzyłem w wielkie lustro na ścianie. Coś ze mną było nie tak? No rzeczywiście, papieros w ręku, szklanka whisky i do tego puchowy, biały szlafrok z wielką literą „H” na piersi. Nie, to szlafrok hotelowy, nie myślcie sobie.
- Nie śpię, bo pije właśnie... - powiedziałem tak idiotycznie, że bardziej się nie dało.
- No widzę... A co, jakaś impreza? Zapomniałam o czyichś urodzinach?
- Nie. Właśnie, jak się ogarniesz, chciałbym z tobą porozmawiać.
- Oho... no dobrze, mów.
- Napijesz się?
- Widzę że poważnie będziemy rozmawiać... - powiedziała Agata z lekkim niepokojem.
Zdjęła płaszczyk, powiesiła go na oparciu krzesła. Torbę rzuciła na stół. Przewróciła się ale w środku nie było ani notesu, ani kamery, nawet aparatu. Gdzie ona była? Zakupów też żadnych nie przyniosła. Coś mi tu nie pasuje.
Podstawiła mi pod nos szklankę, wlałem jej odrobinę Walker'a. Ona piła tylko na imprezach.
- No to słucham.
Usiadłem po turecku na środku łóżka, przysuwając sobie popielniczkę i strzepując popiół. Agata również przysiadła się do mnie i wyciągnęła mentolowe Camele. Odpaliła jednego i pociągnęła za szklanki duży łyk bursztynowego płynu. Spojrzałem na nią dziwnym wzrokiem.
- Możesz mi to wytłumaczyć? - powiedziałem, kładąc przed nią wydrukowane na hotelowej drukarce fotografie. Każde z kilkunastu cyfrowych zdjęć przedstawiało Agatę z Harry'm w restauracji. Na dwóch z nich było wyraźnie widać ich złączone dłonie, zachwyt dziewczyny i dziwną obojętność chłopaka.
Agata spojrzała zdziwiona na zdjęcia. Popiół z papierosa spadł na prześcieradło. Szybko go strzepnęła i podniosła na mnie wzrok.
- Skąd to masz?
Uśmiechnąłem się.
- To jest moja praca. Ale tym razem to był czysty przypadek. Nawinęliście mi się tam idealnie, prosto na ostrzał. Zero ostrożności. To aż dziwne.
- To jest świetne! - wykrzyknęła z entuzjazmem, podsuwając mi jedno zdjęcie.
- Żartujesz sobie ze mnie?
- Dlaczego?
- Ja pytam poważnie Agata. Co ty wyprawiasz...? W samolocie darłaś się na mnie że się z nimi spoufalam. A co to ma być? Chcesz mi wcisnąć, że to nie jest spoufalanie się? - położyłem palec na zdjęciu – A to? Co to jest?
- Artur...
Wyglądała na strapioną. Wypiła whisky do końca i skrzywiła się. Zgasiła papierosa, zaraz odpalając kolejnego. Paliła jednego za drugim tylko wtedy, kiedy nie wiedziała co powiedzieć. Zdarzało się to rzadko i nigdy w pracy.
Zaciągnęła się dymem.
- To była moja szansa. Wiesz że ja ich lubię. A Harry... W końcu go poznałam, spełniło się moje marzenie. Dlaczego miałabym nie spróbować? Byłam taka szczęśliwa rozmawiając z nim tam, w restauracji.
- I to przez to traktowałaś go jak powietrze przy ludziach?
- Podobno na początku trzeba się dystansować...
- Świetnie się tu dystansujesz – mruknąłem jadowicie, wskazując na jedną z fotografii leżących między nami.
- Rozmawiałeś z nim, prawda?
- Tak.
Też wyciągnąłem papierosa z paczki i zapaliłem. Mieliśmy ten komfort, że mogliśmy palić w pokoju. Nie wiem jakim cudem obsługa radziła sobie z zapachem tytoniowego dymu. W każdym razie codziennie rano, nie ważne ile byśmy wypalili papierosów, po wizycie pokojówki nie było nic czuć. Absolutnie nic. Tylko cytrynową świeżość i lawendowy zapach nowej pościeli.
- Powiedział ci coś? Coś o mnie?
- Tak... - zacząłem powoli. - I nie wiem czy nie będzie dla ciebie lepiej, jak sobie odpuścisz.
- Już odpuściłam.
- Naprawdę? - byłem szczerze zdumiony tym faktem.
- Tak. Po spotkaniu w tym kawiarnianym ogródku, jak poszedłeś na basen. Porozmawiałam sobie z nim szczerze i wyjaśniliśmy sobie wszystko. I wszystko wiem... - dodała, puszczając mi oczko.
- Co wiesz?!
- Powiedział mi.
Fajnie. Czyli ja wszystkiego dowiedziałem się na końcu. W sumie lepiej późno niż wcale.
- I co ty na to?
- Ja? - zdziwiła się Agata – A co ja mam tu do gadania?
- Dla mnie to dziwne.
- Myślałam że jesteś tolerancyjny...
- Nie, nie to, nie o tym mówię. Dziwne jest to że trafiło akurat na mnie. Przecież my się prawie wcale nie znamy, dopiero zaczynamy naszą znajomość. Przecież i tak więcej czasu niż z nim spędzam chociażby z Horanem czy Louisem. Nie zdziwiłoby mnie gdyby Lou coś świrował. Ale Harry? W życiu bym się niczego takiego po nim nie spodziewał. No tak jak mówię... Lou... Wiemy o sobie prawie wszystko już, sama wiesz jak i ile my rozmawiamy. Liam tam samo. Niall zachowuje się jak mój młodszy brat. A Harry... on jest dla mnie wielką zagadką. Tak wielką jak wielki jest Chiński Mur.
Kątem oka dostrzegłem że Agata delikatnie się wyprostowała kiedy wspomniałem o Niallu. A może mi się wydawało? Duża szklanka prawdziwej whisky potrafiła namieszać w oczach. Puściłem to mimo uszu.
- Artur... chodźmy spać. Jutro czeka nas potężna dawka roboty, przecież jutro ten koncert...
- Nie cieszysz się?
- Cieszę się, bardzo się cieszę. Ale nie zapominaj. My tu pracujemy. Będzie zapierdziel.
Przyznałem jej racje. Poszedłem umyć zęby, a kiedy wróciłem, Agata już smacznie spała.




Położyłem się i jeszcze długo nie mogłem zasnąć. Myślałem o tym wszystkim co powiedział mi Harry. O tym co działo się później, w taksówce. O tym jak niby to przypadkiem położył rękę na mojej dłoni. O tym jak zabrałem swoją dłoń, unikając dotyku. O tym jak bezczelnie zmieniałem temat, tylko żeby rozmowa nie schodziła na ten tor, który nadaliśmy jej w kawiarni. O tym jak zostawiłem go na środku korytarza i bez słowa poszedłem do siebie do pokoju. Nie wiedziałem co mam mu powiedzieć, jak mam reagować na niego teraz, kiedy sytuacja stała się przejrzysta jak szkło. W końcu, zmęczony tysiącem myśli i nierozwiązanych problemów, zasnąłem.

1 komentarz:

  1. Cudownie piszesz, uwielbiam czytać twoje opowiadanie. Jest zupełnie inne, bardzo wciąga wręcz uzależnia. Tylko ciekawa jestem wyglądu Artura i Agaty ;)

    OdpowiedzUsuń