Siedziałem w tych hotelowych krzakach
z aparatem i z zapałem dokumentowałem każdą sekundę podejrzanej
randki. Śmierdziało mi tu coś na kilometr. Nie wiedziałem jeszcze
co to jest dokładnie, ale było absolutnie jasne że coś jest nie w
porządku.
Agata wpatrywała się w chłopaka
głodnym wzrokiem. Takie spojrzenie kojarzy mi się z głodnymi
kambodżańskimi dziećmi i ich reakcja na widok bochenka chleba, czy
co oni tam jedzą. Harry natomiast był zupełnie normalny, nie
przejawiał żadnych wybuchów emocji.
Tupałem w tej gęstej roślinności z
niecierpliwością i czekałem aż zacznie się coś dziać. Dobra,
Agata była moją przyjaciółką, Harry od niedawna dobrym kumplem.
Ale poczułem się w stu procentach w pracy, w końcu byłem
dziennikarzem. Czułem się jakby ta dwójka siedząca w pięknej
restauracji była dla mnie zupełnie obca, nie różnili się w
zupełności od ludzi, którym normalnie robię zdjęcia ukryty w
innych krzakach czy czymkolwiek.
Opamiętałem się dopiero, kiedy
gdzieś zza moich pleców usłyszałem kasłanie. Odwróciłem się i
z roztargnieniem spojrzałem na kelnera który stał przy stoliku z
rachunkiem i patrzył na mnie spojrzeniem, które wyraźnie mówiło
że moje zachowanie jest wybitnie nie na miejscu i zaraz mnie
wyrzuci. Przyłożyłem palec do ust i podszedłem do kelnera.
Szeptem wyjaśniłem mu co robię i gdzie pracuję, pokazałem mu
nawet przepustkę która obowiązywała wszędzie gdzie kręcili się
chłopcy z One Direction a z którą się nie rozstawałem. Widać
było mu to za mało. Już otwierał gębę żeby coś powiedzieć,
kiedy wcisnąłem mu w rękę pięćdziesięcio dolarowy banknot.
Uśmiechnął się i poszedł precz. Zdążyłem tylko pomyśleć, że
łapówkarstwo zaraz wejdzie mi w nałóg. Wróciłem do moich
krzaków i z przerażeniem stwierdziłem, że ani Agaty, ani Hazzy
już tam nie ma. Złapałem się za głowę i łapiąc bluzę z
krzesła wybiegłem z restauracji. Rozejrzałem się po wielkim
hotelowym holu w poszukiwaniu mojej tajemniczej pary. Swoją drogą,
zastanawiająca jest ta amerykańska megalomania. Wszystko muszą
mieć największe. Postanowiłem później zastanowić się nad tym
faktem.
Nie miałem zielonego pojęcia, gdzie
oni mogli zniknąć. Chicagowski Hilton był tak wielki, że z
powodzeniem mogłem ich szukać, a nie znalazłbym ich pewnie do
śmierci. Zły na siebie podszedłem do windy i pstryknąłem guzik
przyzywający kabinę. Stałem tak, dłubiąc coś w aparacie, kiedy
usłyszałem za sobą pisk. Odwróciłem się z aparatem gotowym do
strzału i zobaczyłem jakąś dziewczynę wypychaną z holu przez
ochroniarza. Kilka metrów dalej stała Agata i Harry. Nie wiem czy mnie
zauważyli czy nie, jednak nie dali po sobie niczego poznać i
zniknęli w korytarzu prowadzącym – jak się potem okazało – do
hotelowego ogrodu w którym mieściła się kolejna kawiarnia.
Poczułem się jak myśliwy na polowaniu.
- Teraz was mam... - mruknąłem do
siebie. Angielski zaczął zastępować polski, nawet z Agatą coraz
częściej odchodziliśmy od ojczystego języka. Przebywanie wśród
ludzi którzy mówią tylko po angielsku niejako wymusza
przestawienie się. Byliśmy w zdecydowanej mniejszości, więc
musieliśmy się dostosować do panujących warunków. Moje
filozoficzne przemyślenia przerwało pytanie, które zadziałało
na mnie jak kubeł zimnej wody.
- Kogo masz?
Odwróciłem się bardzo zdziwiony i
zobaczyłem wyszczerzoną gębuchę Liama. Matko święta, jak tu
siedzę, że nie wiedziałem kto to jest, tak się skupiłem na
polowaniu na Agatę i Harry'ego. Chwilę mi zajęło zanim
zrozumiałem że to on.
- Ich, tamtych tam... - powiedziałem
niezbyt inteligentnie – ty, powiedz mi, o co chodzi z Harry'm?
- Co?
- No bo on coś z Agatą.
- Serio?!
- No patrz... - włączyłem podgląd
zdjęć i pokazałem mu te, które zrobiłem siedząc w krzakach w
restauracji.
- Hmmmmm... - zamyślił się
chłopak – nie wiem o co tu chodzi. Jak coś będziesz wiedział,
to daj znać, ja idę popływać.
Pomachał mi ręcznikiem i poszedł
precz a ja jak torpeda ruszyłem za Agatą i Harry'm.
Pomyślałem sobie że jak tak dalej
będzie, to nigdy ich nie złapię, bo wciąż ktoś mi przeszkadza.
Coś tknęło mnie że może warto by poleźć za Liamem na ten
basen, takich zdjęć jeszcze nigdzie nie widziałem, ale coś mi
podpowiadało żeby jednak drążyć temat tej dwójki, która znowu
zniknęła mi z oczu. A ja znowu się zdenerwowałem.
Idąc dość szybkim krokiem przez
potężny i pięknie zdobiony korytarz napatoczyłem się na
pokojówkę. Wyglądała mi na jakąś Meksykankę lub Brazylijkę.
Spytałem ją czy nie widziała tutaj gdzieś pary i dużej ilości
włosów. Odpowiedziała mi po angielsku, ale z takim zabawnym
akcentem i szykiem zdania, że mało brakowało a udusiłbym się tam
ze śmiechu. Po naszemu brzmiało to mniej więcej tak: Pan, szli
tam, pan, duże włosy, piękna kobieta, chuda, piękna, duże włosy.
I na koniec swoim tłustym latynoskim paluchem pokazała mi kierunek.
Podziękowałem, wciąż dusząc się ze śmiechu i prawie pobiegłem
we wskazanym przez nią kierunku. Dopadłem jakichś drzwi, przez
które musiałem przejść żeby w ogóle móc iść prosto.
Otworzyłem je i mało mnie nie zatkało. W niewielkiej ogrodowej
kawiarni nie było nikogo oprócz Harry'ego i Agaty, mojej zwierzyny
łownej. Pomijam już fakt, że sama kawiarnia była tak urokliwa, że
gdyby nie mój upór wyjaśnienia całej zagadki, pewnie machnąłbym
na wszystko ręką i kontemplował piękno tego miejsca. Niestety,
fakt że to miejsce było tak niewielkie, przyczynił się do tego że
zauważyli mnie od razu a Agata wbiła we mnie pytające spojrzenie.
Nie miałem wyjścia, musiałem zacząć ściemniać.
- Co ty tu robisz?
- Zwiedzam. Nie mam co robić, to
zwiedzam.
- Z aparatem? I to akurat tu gdzie
my jesteśmy?
- Zbieg okoliczności.
Agata świdrowała mnie spojrzeniem,
natomiast Harry wyraźnie spoważniał i zaczął bawić się
guzikiem swetra. Do diabła, co tu jest grane?! Mój dziennikarski
instynkt jednak wciąż działał i jednocześnie rozmawiając z
Agatą, rozglądałem się delikatnie po kawiarni żeby znaleźć
sobie miejsce, w którym mógłbym się schować i wciąż ich
obserwować. W oko wpadła mi wielka kępa jakichś kosmicznych
chwastów za którą była żeliwna ławka. Tam byłoby dobrze, tylko
jak ja się mam tam dostać nie zwracając na siebie uwagi?
- Akurat, zbieg okoliczności.
Łazisz za nami?
- Właśnie... - mruknął pod nosem
Harry.
- Nie! W żadnym wypadku, nie mam co
robić? - zaprotestowałem, kłamiąc jak z nut. Głupio mi się
zrobiło, w końcu okłamuję znajomych. Szybko jednak minęły mi
wyrzuty sumienia, bo przypomniałem sobie że za to wszystko mi
płacą.
- To co tu robisz? - Agata nie
odpuszczała. Ta małpa nigdy nie dawała za wygraną.
Musiałem szybko działać, bo grunt
palił mi się pod nogami.
- Szukam basenu.
- Bez niczego? Będziesz kąpał się
w aparacie? - rzuciła dziewczyna kąśliwie. Harry znów wymownie
milczał.
- Nie będę się kąpał, oślico.
Liam miał być na basenie. Mieliśmy robić zdjęcia.
Chyba tego nie łyknęła. A ja wciąż
zastanawiałem się jak schować się za tymi chwastami i czatować
tam z aparatem.
Nie wiem jak długo wpatrywałem się w
te krzaki, ale w końcu dotarło do mnie że Agata z Harry'm gdzieś
idą. No to koniec, przepadło. Teraz jestem spalony i nie mogę za
nimi tak bezczelnie chodzić. Wkurzony sam na siebie poszedłem na
basen, z braku zajęcia zrobić zdjęcia Liamowi. Może coś się
nada.
Sobota, 16:32, mój pokój w
chicagowskim Hiltonie.
Łupnąłem drzwiami zły do granic
możliwości. Rzuciłem okiem na pokój i zobaczyłem siedzącą na
łóżku Agatę z laptopem na kolanach. Kiedy dziewczyna spojrzała
na mnie, jej oczy zrobiły się wielkie jak monety pięciozłotowe.
- Jezu kochany, co ci się stało?
Nie odpowiedziałem tylko wszedłem do
łazienki i złapałem ręcznik. Woda ciekła ze mnie strumieniami.
Mokre miałem wszystko co tylko mogłem mieć mokre. Jakimś cudem
aparat był suchy. Od tamtego momentu serio zacząłem wierzyć w
cuda. Chodząc w kółko po łazience i parskając wodą kapiącą mi
z włosów prosto na twarz, słyszałem jak woda przelewa mi się w
butach.
- Mokry jestem. - rzuciłem
filozoficznie.
- To widzę! Co, pada? Gdzie byłeś?
- powiedziała Agata wyciągając szyję i patrząc w okno.
- Sama padasz! To te głupki, do
basenu mnie wrzucili...
- Jakie głupki?
- Louis z Liamem! No ja ich
zabiję... - mamrotałem, próbując zdjąć mokre spodnie które
przykleiły się do mnie jakbym wysmarował się super glue.
- I ja tego nie widziałam?!
- Dobrze że nie widziałaś.
- Nie dobrze! To musiało być
mega...!
Nie odpowiedziałem, tylko rzuciłem w
nią mokrymi spodniami, które z plaśnięciem wylądowały na jej
głowie. Machnęła w powietrzu rękoma, spadła z łóżka i zaczęła
krzyczeć że jestem głupi. Dostałem takiego ataku śmiechu, że
mało się nie udusiłem. Zza wielkiego łóżka widać było tylko
jej nogi i słychać było soczystą wiązankę przekleństw we
wszystkich znanych jej językach, a trochę tego było. Nie czekając
aż wyplącze się z moich mokrych spodni, włączyłem suszarkę i z
przyjemnością suszyłem sobie włosy.
- Czy ty jesteś tak głupi naprawdę
czy ci za to płacą!? Mokre włosy teraz mam, będę miała
szopę... - lamentowała Agata, włażąc mi do łazienki.
- Co mnie to obchodzi? Trzeba było
się nie śmiać ze mnie, teraz wiesz jak to się kończy.
- Japa, bo cie trzasnę, dawaj tą
suszarkę. I spodnie ubierz, bo się dziwnie czuję przy... -
urwała, bo w pokoju rozległ się tak potężny rechot, że
zatrzęsły się ściany. Spojrzałem w głąb pomieszczenia, na
środku którego stał Niall i pokładał się ze śmiechu.
- Czego? - rzuciłem.
- No... chciałem... Słodki Jezu,
jak wy wyglądacie – sapał w przerwach między wybuchami śmiechu.
Rzeczywiście, musieliśmy wyglądać w
rzeczywistości bardzo dziwnie. Ja w samych – za przeproszeniem –
gaciach, i to jeszcze w króliki w czapkach świętego Mikołaja i
mokrej bluzce z włosami ociekającymi wodą, Agata dmuchająca sobie
w twarz suszarką i morderstwem w oczach... Widok musiał być
naprawdę ciekawy.
Postanowiłem że będę karał
wszystkich, którzy się ze mnie śmieją. Na moich ustach pojawił
się mściwy i do bólu złośliwy uśmiech, kiedy ruszyłem w stronę
Horana. Chyba przeczuwał, że zaraz stanie mu się wybitna krzywda,
bo przestał się śmiać, a zamiast radości na jego twarzy pojawiło
się przerażenie.
- Chodź tu do mnie, jak ja cie
dawno nie widziałem... - powiedziałem, rozpościerając ramiona –
chodź do Arturka, przytulę cie...
- Nie! Jesteś mokry!
Protesty blondyna zdziałały tyle co
nic i w końcu on też był cały mokry. Staliśmy tam we trójkę
jak taki tercet uciekinierów z psychiatryka i śmialiśmy się do
wypęku. I jak na złość w tym momencie do pokoju wpadł zadowolony
Lou, który chyba musiał czaić się za drzwiami. Lou i jego aparat.
Pstryknął kilka zdjęć, spojrzał na wyświetlacz i dławiąc się
ze śmiechu, w radosnych podskokach opuścił nasz pokój.
- Idę się przebrać – rzucił
Niall – a ty przyjdź potem do nas, Harry chce coś od ciebie –
zwrócił się do mnie.
- Dobra, czekaj, ogarnę się.
Wysuszyłem łeb do końca, ubrałem
suche ciuchy i poszedłem do pokoju chłopaków. Zapukałem,
usłyszałem znajome „enter” więc wszedłem.
- Zanim posadzisz dupę to poczekaj,
idziemy gdzieś, tu się nie da gadać – dostałem słowami
Harry'ego w twarz.
- No ok. Gdzie?
- Gdziekolwiek.
Zjechaliśmy windą na sam dół.
Sądziłem że Harry skieruje się do restauracji albo gdziekolwiek w
hotelu. Natomiast on podszedł prosto do drzwi wejściowych.
Odźwierny wypuścił nas na zewnątrz.
Sobota, 18:39, Starbucks Caffe,
Chicago.
Wpatrywałem się w porażająco
zielone oczy Styles'a jakbym oczekiwał, że znajdę tam przepis na
nieśmiertelność. I po raz kolejny nie widziałem tam nic.
Przyłapałem się nawet na tym że te oczy zaczynały mi się
podobać. Szybko wyrzuciłem tą myśl z głowy.
Harry milczał nad kubkiem kawy.
- Ej. Chciałeś ze mną
porozmawiać. A nie powiedziałeś jeszcze nic.
- Bo nie wiem od czego zacząć.
- Może od początku? - podsunąłem.
Poprawił grzywkę i przyjrzał mi się
uważnie.
- Pamiętasz jak próbowałeś ze
mną rozmawiać w samolocie?
- Wtedy co zaplątałeś się w
sweter?
- Tak, wtedy – Harry lekko się
uśmiechnął – to właśnie wtedy...
Urwał, chowając twarz w wielkim
kubku. Znowu wielkie, w tej Ameryce wszystko było wielkie.
Milczałem, czekając na dalszy ciąg.
Siorbnąłem gorącej, czekoladowej latte.
- Chodzi o Agatę, prawda? -
spytałem w końcu, bo to milczenie mnie irytowało.
- Tak...
- No mów Haroldzie, mów.
- Nie mów tak do mnie!
- Wybacz – mruknąłem, wycierając
chusteczką kawę która wylała mi się na stolik.
- W każdym razie... nie wiesz czy
ona coś czuje do mnie?
Mało się nie udławiłem tą
czekoladową kawą.
- No jak to? A to w restauracji? To
nie był wystarczający dowód?!
- No właśnie... bo sprawa jest
trochę inna.
Zaciekawiłem się i poczułem jakieś
mrowienie w brzuchu. Jak za każdym razem, kiedy miało się wydarzyć
coś ciekawego. Za oknem przejechała wielka ciężarówka i narobiła
takiego hałasu, że zatrzęsły się lampy na suficie.
- Jaka? O co chodzi?
- Bo ona jest strasznie zaborcza.
Umówiłem się z nią wtedy bo mówiła że to tylko wywiad. Że
nic prywatnego, że sprawy służbowe. Lubię was i chciałem wam
pomóc, ale...
- Ale co? - wtrąciłem, bo zżerała
mnie ciekawość.
- Ale ja do niej nic nie czuję.
Zamyśliłem się. To dziwne jest,
nigdy nie rozumiałem związków. Ani niczego z tym związanego.
- A co, jest inna?
- Nie.
- No to w czym problem?
- Bo ja się skupiam na kimś
innym... - bąknął Styles cicho.
- No pytałem czy jest inna, to
powiedziałeś że nie. Zdecyduj się!
Pierwszy raz w zielonych oczach
Harry'ego zobaczyłem coś, co potrafiłem rozszyfrować. Przeraziłem
się. Chryste panie! Nie wierzę. To było nie do pomyślenia. Szlag mnie jasny prawie trafił.
- Aha...
Harry wciąż patrzył na mnie smutnym
wzrokiem. Pierwszy raz w życiu poczułem że coś ściska mnie za
gardło. I nie jest to ani wściekła gwiazda, której próbowałem
zrobić zdjęcia, ani pasek aparatu który zaplątał się o jakąś
gałąź. To przez to zielone. Przez tą zieleń, która była
totalnie rozbrajająca. Poczułem się strasznie dziwnie.
- Nie wiem co powiedzieć.
Zielone oczy wciąż wpatrywały się
we mnie z tak niesamowitą szczerością, że mnie zatkało. Totalnie
nie wiedziałem co powiedzieć, byłem jakby obok tego wszystkiego,
totalna abstrakcja, brak jakichkolwiek pomysłów na reakcje. A żeby
mnie chyba całkowicie rozbroić pierwszy raz zobaczyłem naprawdę
szczery uśmiech na twarzy Harry'ego. Chryste panie, że ja tam nie
padłem na zawał serca to był chyba jakiś cud boski. Przeszła
przeze mnie fala gorąca. Nigdy nie byłem w takiej sytuacji. Co ja
mu miałem powiedzieć?
- Nie musisz nic mówić. Rozumiem
że to może wydać ci się dziwne...
- Dziwne? Ja tu zaraz zejdę na
serce...!
- Serio?
To pytanie mnie zdenerwowało. Nie, na
niby. Żartuję sobie. Jest prima aprilis. Albo upadłem na głowę.
No oczywiście że serio, ty lokowany zielonooki potworze!
- Harry, ale wiesz... bo to jest
takie... inne? - odpowiedziałem pytająco, unikając jego
spojrzenia.
Za drzwiami coś się działo, jakaś
szamotanina, krzyk. Spojrzałem przez szklane drzwi kawiarni.
Kilkadziesiąt dziewczyn z plakatami i transparentami szturmowało
drzwi kafejki. Dostępu do niej bronił tylko chudy kelner i jakaś
dziewczyna, która wsadziła w klamki swoją parasolkę i zapierała
się o drzwi plecami. Przypomniało mi się że nie ma z nami
ochrony.
- Fuck... - rozległo się ciche,
ale bardzo wyraźne przekleństwo.
Rozumiałem Harry'ego, bo te dziewczyny
były nieprzewidywalne. Doznałem olśnienia.
- Czas na zabawę, Harry. Wstawaj.
Spojrzał na mnie zdziwiony, ale wstał
i poszedł za mną. Podeszliśmy do kasy, za którą stała bardzo
ładna dziewczyna. Kawę zamawiał Harry, więc jej wcześniej nie
widziałem. Było w niej coś znajomego. Nie wiedziałem co.
Nagle rozpromieniła się na mój
widok, co mnie zdziwiło jeszcze bardziej, bo myślałem że to
raczej Harry tak działa na kobiety.
- Pan Artur?! - zapytała po polsku.
Chryste panie. Na drugim końcu świata
spotkałem rodaczkę. Ale w końcu to było Chicago. To było więcej
Polaków niż rodowitych Amerykanów. Zdziwiłem się że też
wcześniej nie spotkałem nikogo z Polski. Skąd ona mnie znała? Nie
ważne.
- Tak, to ja, posłuchaj... jest tu
tylne wyjście?
- Jest, oczywiście że jest.
- Możemy nim wyjść?
Spojrzała na mnie niepewnie, potem na
Harry'ego i więcej widocznie nie trzeba jej było.
- Tak, oczywiście, proszę tędy.
- Nie, zrobimy to inaczej. Tam jest
dojazd? Żeby zmieścił się samochód?
- Jest...
Cały czas rozmawialiśmy po polsku.
Jakże miło było znowu usłyszeć rodzimy język.
- Zrobimy tak. Harry, idź z... jak
się pani nazywa?
- Monika.
- Idź z Moniką, ona ciebie wypuści
tyłem. Ja pójdę powalczyć z tymi szalonymi dziewczynami, wezmę
taksówkę i tam z tyłu wsiądziesz. Zrozumiano?
Harry nie wydawał się do końca
przekonany do mojego pomysłu. Ale jeśli wyszedłby ze mną głównym
wejściem, te dziewczyny rozszarpały by go na strzępy. Nie było
innego wyjścia.
- Dobra. Poradzisz sobie?
- Człowieku, byłem w Iraku i
Afganistanie. Te wariatki to jest nic w porównaniu z Talibami.
- No ok.
- Monika, mam u ciebie dług
wdzięczności, naprawdę, przyjdę tutaj za jakiś czas i
porozmawiamy – powiedziałem do dziewczyny po polsku. Uśmiechnęła
się szeroko i wyprowadziła Harry'ego tylnym wejściem.
Spojrzałem przez szklane drzwi na tłum
dziewczyn, który podejrzanie się zwiększył. Pomyślałem sobie,
że może ten Irak i Afganistan nie był taki straszny, bo w
porównaniu do obecnej sytuacji, wtedy nie czułem strachu, tylko
podekscytowanie.
Poprosiłem biednego, opadającego już
z sił kelnera żeby mnie wypuścił. Przecisnąłem się przez
szparę w drzwiach i momentalnie znalazłem się w samym środku
piekła. Hałas jaki emitowały te dziewczyny przerastał chyba
wszystkie maszyny wynalezione przez człowieka. Pomyślałem że
zaraz zwariuję. Ale najgorzej jest się zatrzymać. Pchałem się
więc naprzód i udało mi się wydrzeć z tłumu szalonych
nastolatek. Szczęście mi dopisywało, bo akurat przede mną ktoś
wysiadał z taksówki. Wsiadłem do niej szybko. Potem wszystko
poszło już zgodnie z planem.
Sobota, 22:48, mój pokój w Chicago
Hilton.
Leżałem na łóżku gapiąc się w
sufit i zastanawiając się nad całym dzisiejszym dniem. Dniem,
który już na zawsze miał zapisać się w mojej pamięci. Nie
codziennie zdarza się takie coś jak mi dzisiaj. Wciąż nie bardzo
wierzyłem w to wszystko, może to był jakiś żart, może to Agata
postanowiła mnie zrobić w konia? Ugadali się razem i teraz wszyscy
robią sobie ze mnie jaja.
Stałem akurat przy barku, szukając
jakiegoś znanego mi alkoholu. Nie piłem dużo, ale w takiej
sytuacji jak ta, bezwzględnie mi się należało. Znalazłem Johny
Walker'a, czerwony, ale może być. Wlałem sobie dość pokaźną
szklankę. I w tym momencie weszła do pokoju Agata, z dziwnymi
wypiekami na twarzy. Zastanawiałem się gdzie ją poniosło. W końcu
wróciłem do hotelu jakieś półtorej godziny temu. Jej nigdzie nie
widziałem.
Spojrzała na mnie nieprzytomnie i
trochę jakby z wyrzutem.
- Czemu nie śpisz? I co ci jest?
Pijesz?
Popatrzyłem w wielkie lustro na
ścianie. Coś ze mną było nie tak? No rzeczywiście, papieros w
ręku, szklanka whisky i do tego puchowy, biały szlafrok z wielką
literą „H” na piersi. Nie, to szlafrok hotelowy, nie myślcie
sobie.
- Nie śpię, bo pije właśnie... -
powiedziałem tak idiotycznie, że bardziej się nie dało.
- No widzę... A co, jakaś impreza?
Zapomniałam o czyichś urodzinach?
- Nie. Właśnie, jak się
ogarniesz, chciałbym z tobą porozmawiać.
- Oho... no dobrze, mów.
- Napijesz się?
- Widzę że poważnie będziemy
rozmawiać... - powiedziała Agata z lekkim niepokojem.
Zdjęła płaszczyk, powiesiła go na
oparciu krzesła. Torbę rzuciła na stół. Przewróciła się ale w
środku nie było ani notesu, ani kamery, nawet aparatu. Gdzie ona
była? Zakupów też żadnych nie przyniosła. Coś mi tu nie pasuje.
Podstawiła mi pod nos szklankę,
wlałem jej odrobinę Walker'a. Ona piła tylko na imprezach.
- No to słucham.
Usiadłem po turecku na środku łóżka,
przysuwając sobie popielniczkę i strzepując popiół. Agata
również przysiadła się do mnie i wyciągnęła mentolowe Camele.
Odpaliła jednego i pociągnęła za szklanki duży łyk
bursztynowego płynu. Spojrzałem na nią dziwnym wzrokiem.
- Możesz mi to wytłumaczyć? -
powiedziałem, kładąc przed nią wydrukowane na hotelowej drukarce
fotografie. Każde z kilkunastu cyfrowych zdjęć przedstawiało
Agatę z Harry'm w restauracji. Na dwóch z nich było wyraźnie
widać ich złączone dłonie, zachwyt dziewczyny i dziwną
obojętność chłopaka.
Agata spojrzała zdziwiona na zdjęcia.
Popiół z papierosa spadł na prześcieradło. Szybko go strzepnęła
i podniosła na mnie wzrok.
- Skąd to masz?
Uśmiechnąłem się.
- To jest moja praca. Ale tym razem
to był czysty przypadek. Nawinęliście mi się tam idealnie,
prosto na ostrzał. Zero ostrożności. To aż dziwne.
- To jest świetne! - wykrzyknęła
z entuzjazmem, podsuwając mi jedno zdjęcie.
- Żartujesz sobie ze mnie?
- Dlaczego?
- Ja pytam poważnie Agata. Co ty
wyprawiasz...? W samolocie darłaś się na mnie że się z nimi
spoufalam. A co to ma być? Chcesz mi wcisnąć, że to nie jest
spoufalanie się? - położyłem palec na zdjęciu – A to? Co to
jest?
- Artur...
Wyglądała na strapioną. Wypiła
whisky do końca i skrzywiła się. Zgasiła papierosa, zaraz
odpalając kolejnego. Paliła jednego za drugim tylko wtedy, kiedy
nie wiedziała co powiedzieć. Zdarzało się to rzadko i nigdy w
pracy.
Zaciągnęła się dymem.
- To była moja szansa. Wiesz że ja
ich lubię. A Harry... W końcu go poznałam, spełniło się moje
marzenie. Dlaczego miałabym nie spróbować? Byłam taka szczęśliwa
rozmawiając z nim tam, w restauracji.
- I to przez to traktowałaś go jak
powietrze przy ludziach?
- Podobno na początku trzeba się
dystansować...
- Świetnie się tu dystansujesz –
mruknąłem jadowicie, wskazując na jedną z fotografii leżących
między nami.
- Rozmawiałeś z nim, prawda?
- Tak.
Też wyciągnąłem papierosa z paczki
i zapaliłem. Mieliśmy ten komfort, że mogliśmy palić w pokoju.
Nie wiem jakim cudem obsługa radziła sobie z zapachem tytoniowego
dymu. W każdym razie codziennie rano, nie ważne ile byśmy wypalili
papierosów, po wizycie pokojówki nie było nic czuć. Absolutnie
nic. Tylko cytrynową świeżość i lawendowy zapach nowej pościeli.
- Powiedział ci coś? Coś o mnie?
- Tak... - zacząłem powoli. - I
nie wiem czy nie będzie dla ciebie lepiej, jak sobie odpuścisz.
- Już odpuściłam.
- Naprawdę? - byłem szczerze
zdumiony tym faktem.
- Tak. Po spotkaniu w tym
kawiarnianym ogródku, jak poszedłeś na basen. Porozmawiałam
sobie z nim szczerze i wyjaśniliśmy sobie wszystko. I wszystko
wiem... - dodała, puszczając mi oczko.
- Co wiesz?!
- Powiedział mi.
Fajnie. Czyli ja wszystkiego
dowiedziałem się na końcu. W sumie lepiej późno niż wcale.
- I co ty na to?
- Ja? - zdziwiła się Agata – A
co ja mam tu do gadania?
- Dla mnie to dziwne.
- Myślałam że jesteś
tolerancyjny...
- Nie, nie to, nie o tym mówię.
Dziwne jest to że trafiło akurat na mnie. Przecież my się prawie
wcale nie znamy, dopiero zaczynamy naszą znajomość. Przecież i
tak więcej czasu niż z nim spędzam chociażby z Horanem czy
Louisem. Nie zdziwiłoby mnie gdyby Lou coś świrował. Ale Harry?
W życiu bym się niczego takiego po nim nie spodziewał. No tak jak
mówię... Lou... Wiemy o sobie prawie wszystko już, sama wiesz jak
i ile my rozmawiamy. Liam tam samo. Niall zachowuje się jak mój
młodszy brat. A Harry... on jest dla mnie wielką zagadką. Tak
wielką jak wielki jest Chiński Mur.
Kątem oka dostrzegłem że Agata
delikatnie się wyprostowała kiedy wspomniałem o Niallu. A może mi
się wydawało? Duża szklanka prawdziwej whisky potrafiła namieszać
w oczach. Puściłem to mimo uszu.
- Artur... chodźmy spać. Jutro
czeka nas potężna dawka roboty, przecież jutro ten koncert...
- Nie cieszysz się?
- Cieszę się, bardzo się cieszę.
Ale nie zapominaj. My tu pracujemy. Będzie zapierdziel.
Przyznałem jej racje. Poszedłem umyć
zęby, a kiedy wróciłem, Agata już smacznie spała.
Położyłem się i jeszcze długo nie
mogłem zasnąć. Myślałem o tym wszystkim co powiedział mi Harry.
O tym co działo się później, w taksówce. O tym jak niby to
przypadkiem położył rękę na mojej dłoni. O tym jak zabrałem
swoją dłoń, unikając dotyku. O tym jak bezczelnie zmieniałem
temat, tylko żeby rozmowa nie schodziła na ten tor, który
nadaliśmy jej w kawiarni. O tym jak zostawiłem go na środku
korytarza i bez słowa poszedłem do siebie do pokoju. Nie wiedziałem
co mam mu powiedzieć, jak mam reagować na niego teraz, kiedy
sytuacja stała się przejrzysta jak szkło. W końcu, zmęczony
tysiącem myśli i nierozwiązanych problemów, zasnąłem.
Cudownie piszesz, uwielbiam czytać twoje opowiadanie. Jest zupełnie inne, bardzo wciąga wręcz uzależnia. Tylko ciekawa jestem wyglądu Artura i Agaty ;)
OdpowiedzUsuń